wtorek, 25 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ 4

Narcyza i Lucjusz zostali umieszczeni w tym samym roczniku, co Huncwoci.


ROZDZIAŁ 4

Szlamy i księżyce



Już pierwszego dnia w szkole zapanował zgiełk. Uczniowie biegali gorączkowo po korytarzach, szukając klas, w których odbywają się lekcje. Syriusz i James stali oparci o ścianę, porównując swoje plany zajęć. Peter próbował dopchać się do nich przez tłum innych uczniów.
- Obrona przed czarną magią na dobry początek, co? - mruknął Syriusz. - Nie mogę się doczekać.
- Ze Ślizgonami. Ciekawe, czy zobaczymy Smarkerusa - zachichotał James.
- Ej, chłopaki, zaczekajcie!

 Syriusz odwrócił się i dostrzegł pulchną dłoń wystającą lekko ponad głowy uczniów, machającą w ich stronę. 
- Co jest z tym chłopakiem? Zaoferowaliśmy mu tylko miejsce w łodzi a on teraz... Nas czci! - wymamrotał do Jamesa, kiedy Peter się do nich zbliżył. Wciąż ściskał w jednej ręce szczura.
- Co to w ogóle jest? - zapytał James, wskazując na niego. 
- Och, to prezent od mamy. Nazwałem go Glizdogon, bo jakby się przyjrzeć jego ogonowi, to...
- Ciekawe - mruknął Syriusz. - Zastanawiam się, gdzie znajduje się nasza klasa.
- Przepraszam - rudowłosa dziewczyna wpadła na Syriusza, i kontynuowała drogę w kierunku klasy. To była Lily. Na nadgarstku dzwoniło jej kilkanaście plastikowych, mugolskich bransoletek. Syriusz uśmiechnął się do siebie, widząc burzę jej rudych włosów podskakujących w rytm kroków. Nigdy w życiu nie widział takiej dziewczyny.

James najwidoczniej czuł to samo. Wpatrywał się w nią rozmarzonym wzrokiem z otwartą do połowy buzią. Syriusz zaśmiał się i uderzył go w bok.
- James, nie masz szczęścia. To szlama.
Pettigrew i potter spojrzeli na niego przerażeni. Nagle wyraz ich twarzy zmienił się w niechęć. Black uniósł brew i zrobił krok do tyłu. Dlaczego patrzeli na niego w ten sposób?
- Co powiedziałeś? - wyszeptał James.
- Powiedziałem...
- Nie mów tego ponownie - przerwał mu okularnik. Szturchnął go w bok i rozejrzał się na boki. - Syriusz, stary... No, nie mów tak. Nie wolno... Nazywać kogoś... Szlamą.
- Tak - potwierdził szybko Peter.
- Co? Mój ojciec cały czas...
- Cóż, twój ojciec też nie powinien - odparł James, i zarzuciwszy torbę na lewe ramię zaczął szukać Lily w tłumie. - Chodźcie. Ona na pewno wie, gdzie mamy lekcje.

Syriusz pobiegł za Peterem, który z kolei dreptał za Jamesem. Co było takiego złego w słowie szlama? W domu każdy używał go kiedy zechciał. No właśnie, w domu, pomyślał Syriusz, potrząsnął głową i zrównał krok z Potterem.

Klasa była ciemna. Na suficie zawieszony był szkielet smoka, a dookoła stały klatki wypełnione innymi kośćmi. Trzy rzędy dwuosobowych ławek. Syriusz i James rzecz jasna usiedli razem, za to Peter dosiadł się do blondyna, który wcześniej wsiadał do łódki ze Snapem. Jego głowa była zadarta wysoko do góry. Tuż za nimi siedział Smarkerus Snape, oczywiście obok cichej Lily Evans. Każdy szeptał coś do siebie między ławkami. Lily wydawała się być zdenerwowana z jakiegoś powodu. Wreszcie, w samym kącie klasy siedział R.J. Lupin. Wertował strony książki Quidditch przez wieki.

Nie może być taki zły, skoro lubi Quidditcha, przemknęło przez głowę Jamesowi.
Drzwi na szczycie klasy trzasnęły, a cała klasa zamilkła gwałtownie, wlepiając wzrok w miejsce, z którego dobiegł hałas. Pojawił się w nim łysy mężczyzna. Jego spojrzenie było chłodne, nieczułe.
- Dzień dobry klaso - powiedział niskim głosem.
- Dzień dobry panie profesorze - odpowiedziała chórem klasa.
Skinął do nich głową i ruszył w stronę biurka.
- Dobrze, dobrze. Jestem profesor Klein i będę was nauczał obrony przed ciemnymi mocami. Mieliście szczęście, że nie natrafiliście na tego idiotę z zeszłego roku, bo stracilibyście czas. Panie Lupin, proszę odłożyć tę książkę, bo ją skonfiskuję. Dziękuję. Mam tu listę uczniów. Proszę wstać, gdy wyczytam wasze nazwisko. Nar... Narkisay?
- Narcyza - syknęła dziewczyna siedząca po lewej stronie Snape'a.
- Och, racja. Narcyza Black, to ty? Dobrze, teraz... Syriusz Black?
- Tutaj - powiedział Syriusz, unosząc rękę do góry.
Narcyza odchrząknęła głośno, na co Syriusz uśmiechnął się do siebie. Już go nienawidzili. To dobrze.

Lista leciała dalej i dalej, aż w końcu Klein zwinął z powrotem pergamin i odłożył go na biurko.
- Cóż, dziś pierwszy dzień, więc nie chciałbym nawalić pracy domowej - zaczął, na co klasa zareagowała głośnym dopingiem. - Więc będziemy musieli to odrobić jutro.
Tym razem przez klasę przeszedł ponury jęk.
- Ten rok będzie pełen niebezpiecznych stworzeń. Radzę wam uważać na lekcjach. Omówimy druzgotki, zwodniki, czerwone kapturki, a semestr zakończymy wilkołakami.
Krzesło odsunęło się lekko do tyłu. Klein uśmiechnął się do siebie, po czym wstał i kontynuował.
- Są to najmroczniejsze demony, które snują się po tej ziemi, o których warto wiedzieć więcej. Musicie mieć świadomość zniszczenia, jakie one powodują. Drugi semestr poświęcę urokom, a może nawet wejdę na temat zawodu aurora. Ja sam jestem emerytowanym aurorem i chciałbym wam przekazać moją wiedzę w tym temacie. Widzę gorliwość na waszych twarzach, wiem, że chcecie już zacząć. Otwórzcie więc wasze podręczniki na pierwszym rozdziale.

Każdy wykonał polecenie, z wyjątkiem Syriusza. Słyszał już wcześniej o wilkołakach. Pewien mężczyzna z Grimmauld Place został przez niego pogryziony i przewieziony do Świętego Munga. Jego ojciec przez bite trzy godziny opowiadał o tej katastrofie.
Spis treści... Wilkołaki i gdzie je znaleźć.
Rozdział czternasty.
Syriusz powoli przewertował kartki, a oddech mu przyspieszył.
Jego oczy rozszerzyły się. Szturchnął Jamesa, żeby odwrócił się w jego stronę.
- Co jest?
Syriusz wskazał na kreaturę na stronie 394. - Spójrz na to!
Był to duży potwór, przykucający nisko przy ziemi. Jego ogon co chwila rozcinał powietrze. Rzucał głową, wyjąc w milczeniu. Wysoko nad nim świecił jasno wielki księżyc, a pod nim, coś czerwonego...
Krew, pomyślał Black.
- Patrz jakie on ma łapy! - szepnął James, uderzając palcem w ilustrację.
- Cholera - mruknął Syriusz, starając się oderwać wzrok od wilkołaka. Pod spodem widniał podpis: Wilkołak czekający na swoją ofiarę. Ilustracja: Jacques Walter.

- Rozdział 1 - ciągnął Klein - Severusie, czerwone kapturki, mógłbyś zacząć czytać?
Smarkerus odchrząknął i wykonał polecenie nauczyciela.
Dwie ławki dalej, mały chłopiec również wpatrywał się w ilustrację na stronie 394, z oczami rozszerzonymi ze strachu bardziej niż Syriusz.

- Cześć chłopaki!
Peter położył torbę obok nóg Jamesa przy stole. Syriusz kiwnął mu głową nie odrywając wzroku od Proroka Codziennego. Nic ważnego nie działo się w świecie czarodziejów. Żadnych napaści, grabieży, czegokolwiek.
- Ciekawy poranek, co? - zapytał Peter, rozkładając plan zajęć. - Profesor McGonagall wydaje się być dosyć surowa, nie?
- Tak - powiedział James, posyłając spojrzenie w stronę Syriusza. Black zignorował ich obu. Myślami był ciągle przy niezwykle realnej ilustracji wilkołaka.
- Hej Syriusz, patrz - James wskazał na dziewczynę w czerwonej, puchowej kamizelce. To była Lily Evans. Black poczuł, jak różowieją mu policzki.
- Tak, co z nią?
- Myślisz, że mam u niej szanse?
- Co? - zapytał głupio Syriusz.
- Cóż - James zaczął kręcić młynka kciukami. - Rano mówiłeś, że nie. A teraz? Co o tym sądzisz? Mam czy nie?
Syriusz zacisnął mocniej wargi. James zakochał się w rudzielcu. Nie zauroczył. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Uśmiech wpełznął na jego twarz. - Naprawdę nie rozumiem, co w niej takiego wyjątkowego.
- No popatrz tylko na nią!
- Patrzę i nic nie widzę - skłamał Syriusz i wrócił do czytania Proroka.
- Hej, Evans!

Syriusz jęknął widząc jak jego przyjaciel wstaje z miejsca i rusza w stronę grupki rozchichotanych dziewczyn, pośród których wyróżniała się ruda głowa. Dobrze dla niego, że Smarkerusa nie było w zasięgu wzroku.
- Evans! - zawołał znów James, na co dziewczyna w końcu obróciła się w jego stronę.
- Mówisz do mnie? - zapytała. Tuż ponad jej ramieniem jej przyjaciółka zachichotała głośniej.
- Tak - powiedział szybko chłopak, na co Syriusz jęknął po raz drugi. - Bo wiesz... Tak tylko się zastanawiałem... Bo nie bardzo mi idzie z zielarstwem.
- Może dlatego, że zamiast słuchaniem, bardziej byłeś zajęty czarowaniem doniczek - odparła chłodno dziewczyna, rzucając spojrzenie w stronę Syriusza.
- Cóż, ogrodnictwo nigdy nie było moją mocną stroną - James jakby odzyskał głos i przeczesał włosy ręką. - I... I zastanawiałem się, czy... Czy może nie usiadłabyś czasem... Ze mną... No wiesz. I pouczyłabyś mnie trochę?
- Sądzę, że tylko straciłabym na tym czas - odparła Lily i wróciła do jedzenia obiadu.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Jeśli nie umiesz zachować dyscypliny i słuchać na lekcji, to mnie tak samo nie będziesz słuchał - powiedziała, nie odrywając wzroku od talerza. - A teraz wybacz, ale chciałabym się nacieszyć końcem przerwy.

James wyglądał na zaskoczonego. Nikt nigdy wcześniej go tak nie spławił. Otwierał i zamykał kilkakrotnie usta, próbując z siebie wydusić choćby jedno słowo, jednak w końcu pokręcił głową i rzucił tylko: - Dobrze, Evans, okej. Niech ci będzie.
I odszedł w kierunku swojego miejsca.

Edan Roddins urodziła trójgłowe dziecko brzmiał kolejny nagłówek w Proroku Codziennym, jednak w głowie Syriusza wciąż wył niemo przerażający wilkołak ze strony 394.
- Coś nie tak? - zapytał cicho Peter.
- Nie nie, nic mi nie jest - powiedział szybko Syriusz i wrócił do szukania czegoś ciekawego w gazecie. Czegoś, co odwróciłoby w końcu jego uwagę.

- Zapraszam na eliksiry - powiedział mężczyzna stojący w lochach. - Jestem profesor Slughorn. Proszę otworzyć swoje książki. Mogę niektórych z was nieco nudzić na początku, ale jakoś damy sobie z tym radę, prawda?
Wszyscy otworzyli swoje egzemplarze Eliksirów dla początkujących. Remus znów siedział sam na tyle. Wpatrywał się uważnie w profesora Slughorna. Jeszcze 28 dni, zanim zejdzie na dół tunelu, tak, jak mu o tym powiedział Dumbledore. Wiedział, dlaczego dyrektor wybrał do pomocy profesora Snorksa. Był wielki i silny, więc w razie potrzeby mógłby przytrzymać Remusa.

Remus drgnął. Slughorn dostrzegł go i zastygł na chwilę w bezruchu. On również wiedział!
Nie, nie patrz na mnie, pomyślał Remus. Nie patrz! Nauczaj klasę i pozwól mi stąd iść!
Lily odwróciła się do tyłu i również na niego spojrzała. Czy ona wiedziała? Czy coś podejrzewała? Cóż, po lekcji z profesorem Kleinem każdy coś pewnie podejrzewał.
Nie, Remusie, to paranoja. Wyobraźnia. Nikt przecież o tym nie wie. Nikt się nie domyśla.
Remus przełknął głośno ślinę i opuścił głowę.

Po lekcji z profesorem Slughornem przyszła pora na tą, na którą James czekał od początku - latanie z madame Darsing. Była już starą kobietą, z czarnymi włosami upiętymi w luźny kok. Po szkole zdążyły się już rozejść plotki, że była ona jedyną kobietą w drużynie Armat z Chudley, więc każdy chciał poznać legendę osobiście. Żaden z nich nie ekscytował się tak bardzo, jak James Potter.
Odkąd wkroczyła na boisko do Quidditcha, James wsłuchiwał się uważnie w każde jej słowo. Mówiła grubym, ciężko rozpoznawalnym akcentem, więc połowa nie miała pojęcia, o co jej chodzi. Mimo to każdy słuchał jej z zainteresowaniem. Nawet Peter był czujny, gdy mówiła o budowie mioteł.
- Dobrah, kedyj powiehm trzych, lekokoh odepnijciech siech hod ziemi, i krąchcie poch boisku.
- Co? - zapytała jakaś Puchonka.
- Liczech dho trzych, jhasne? - zapytała Darsing, ignorując pytanie dziewczyny. Zarzuciła jedną nogę przez miotłę i wszyscy natychmiast zrozumieli o co jej chodzi.
- Rhaz, dwach, trzych!
Wszyscy odepchnęli się lekko nogami od ziemi i od razu poczuli się fantastycznie, unosząc się nad ziemią i krążąc po boisku. Co prawda, znajdowali się nad nią tylko trzy metry, ale i tak było to niesamowite uczucie. Najwyżej znajdował się James, który szybował dwa metry wyżej od pozostałych i uśmiechał się chytrze do Lily. Ta również na niego zerknęła.
- Trochę lepiej niż z zielarstwem, co? - zawołał, po czym w mgnieniu oka zaczął unosić się wyżej, na dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści metrów...
- Panieh Potther! Wspahnialeh! - zagwizdała Darsing z ziemi. - Jahk dłuhog panh latha? Moheż phan wyżhej?
James był zbyt wysoko, żeby usłyszeć jej pytanie, jednak odpowiedź sama nasunęła jej się na język kiedy chłopak uniósł się na sto metrów i przeszybował wzdłuż trybun stadionu. Lily, która już dotykała stopami ziemi, przeszła obok Syriusza mówiąc coś co brzmiało jak popisówa i zarzuciła burzę rudych włosów za siebie. Black zaśmiał się i również wylądował.

James spędził całą lekcję w powietrzu, robiąc kółka wokół stadionu Quidditcha. Darsing zapomniała o tym, że ma prowadzić lekcje. Zamiast tego stanęła na środku boiska i pouczała Jamesa, jednocześnie dając mu różne wskazówki odnośnie sztuczek na miotle. Po pierwszych dwudziestu minutach reszta uczniów postanowiła usiąść na trybunach i zająć się odrabianiem prac domowych lub spaniem. Syriusz i Peter siedzieli w pierwszym rzędzie i patrzeli jak James robi setne kółko na niebie, zdzierając sobie równocześnie gardła.
- Ach, paniech Potther - zawyła Darsing, kiedy okularnik w końcu wylądował na ziemi. - Dziehsięć phunktów dlach Gryhfihndhoru!
Odwróciła się w stronę uczniów drzemiących na trybunach. - Mihnus pięhć phunktów dlach każdeho z whas!
Nikt nie miał pojęcia jak ukarała ich Darsing, jednak wszyscy wstali z takimi samymi, smutnymi minami i wrócili do Wielkiej Sali na obiad.

- To było niesamowite! - zawołał radośnie Peter klaszcząc Jamesowi. - Nigdy w życiu nie widziałem niczego lepszego!
- Och, dziękuję - powiedział James, przeczesując ręką włosy. - Dużo ćwiczyłem. Byłem w mini drużynie Quidditcha. Zawsze grałem jako pałkarz, ale to nie moja bajka. Marzę o obrońcy.
- I możesz być cholernie dobry i w tym - odparł Syriusz idąc w stronę szkoły. - Zgadzam się z Peterem. Powinieneś startować do drużyny.
- Nie mogę - mruknął ponuro James. - Pierwszorocznym nie wolno. Ale madame Darsing powiedziała, że mam spróbować jak będę starszy. Będą musieli umieścić mnie w zespole! - powiedział, a jego oczy błyszczały z podniecenia. - Myślisz, że wtedy Evans mnie dostrzeże?
Tuż za nimi Ślizgon z kwaśną miną zmierzał w stronę Wielkiej Sali. Severus Snape gryzł wargi ściskając miotłę i wpatrując się wrogo w plecy Jamesa Pottera.

sobota, 22 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 3

Plan Dumbledore'a




- Proszę pana?
Dumbledore podniósł głowę znad swojego biurka a jego oczy błysnęły łagodnie zza okularów-połówek. 
- Ach, młody Remus. Jak się czujesz?
Remus ruszył powoli w stronę biurka, przyglądając się gabinetowi. Był ogromny! Dookoła wisiało pełno portretów byłych dyrektorów. Na podłodze leżała masa dziwnych sprzętów. Jeden z nich widział już kiedyś w swoim domu. Tata pokazywał mu go, gdy był mały. Jednak on zniszczył to, gdy miał pięć lat. Zamachnął się i bez zastanowienia rozbił zdobione szkło. Remus płakał wówczas i przepraszał przez kilka dni za wyrządzoną szkodę. Ojciec już więcej nie kupił takiego sprzętu.
- Siadaj chłopcze - powiedział Dumbledore wskazując głową na krzesło naprzeciwko biurka. - Chciałbym z tobą porozmawiać o twojej nauce w Hogwarcie.

Remus kiwnął głową i zajął miejsce. Spojrzał na dyrektora. Jak najpotężniejszy czarodziej na świecie mógł być taki... Stary?
- Cóż, czekaliśmy na twoje przybycie - powiedział odsuwając na bok swoje papiery i składając ręce na biurku.  Wlepił w niego przenikliwy wzrok. - Jest mi niezwykle miło powitać cię w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jestem Albus Dumbledore, dyrektor. A to profesor Sprout i profesor Snorks. Dwie postacie jakby wyłoniły się zza krzesła dyrektora. Remus wytrzeszczył lekko oczy. Nie zauważył kiedy wchodzili. Kobieta miała lekko wilgotne włosy, natomiast mężczyzna, profesor Snorks, był wielki i wyglądał dość... Niebezpiecznie. Jego ręce były większe niż wcięcie w talii Remusa, a głowa lśniła łysiną. Skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się do drżącego w krześle przy biurku chłopca. 
- Profesor Snorks uczy numerologii, natomiast profesor Sprout zielarstwa. Będą ci towarzyszyć w tunelu każdego miesiąca - powiedział spokojnie Dumbledore.

- Przepraszam, dyrektorze - wtrącił się Remus. Był w szoku. Co on właściwie robi? To nie było w jego stylu. - Nie bardzo rozumiem co ma pan na myśli mówiąc tunel.
Dumbledore pokiwał głową i zachichotał. 
- Och, jasne, że nie wiesz. Przepraszam, panie Lupin. Czasem jestem nieco roztrzepany. Opracowaliśmy pewien sposób, ostrożny sposób... Na twoje comiesięczne transformacje. 
Wstał i powoli przeszedł w stronę okna. Księżyc lśnił na niebie. Remusa zalała fala strachu.
- Musiałeś słyszeć jak przed ucztą wspominałem o Wierzbie Bijącej, prawda? - zapytał, wyglądając przez okno. 
- Tak, profesorze - odpowiedział cicho Remus. Cały czas wpatrywał się w księżyc. Och, dlaczego Dumbledore kazał mu na niego patrzeć? Przecież dobrze wiedział, co wzbudza największy strach w sercu małego chłopca.
- Cóż, zasadziliśmy to drzewo ze względu na ciebie - Dumbledore odwrócił się w stronę Lupina. - Każdego miesiąca profesor Sprout i profesor Snorks będą odbierać cię z pokoju wspólnego. Profesor Sprout zajmie się unieruchomieniem wierzby, podczas gdy ty wraz z profesorem Snorksem zejdziecie do tunelu, który jest w niej ukryty. Na jego końcu znajduje się mała chata, osadzona na jednym ze wzgórz w Hogsmeade. Wszystko jest zabite dechami, więc nie martw się, będziesz tam zupełnie sam. Jeśli profesor Snorks upewni się, że jesteś bezpieczny, wróci do Hogwartu na noc. Następnego ranka przyjdzie po ciebie pod wierzbę i odprowadzi na pierwszą lekcję. 

Remus pokiwał głową. - Więc... Będę sam?
- Przykro mi to powiedzieć, ale tak - Dumbledore pokiwał powoli głową i podszedł do niego. - Nie jestem w tych sprawach ekspertem, ale wiem, że podczas przemian nie masz żadnej kontroli nad swoim ciałem. Nie mogę ryzykować niczyjego życia, Remusie. A co gorsza, nie chcę, żebyś ty miał kogoś na sumieniu. - Dumbledore stanął tuż nad chłopcem. - Żyjemy w czasach pełnych wątpliwości i strachu. Chcemy, żebyś był bezpieczny. dlatego prosiłbym cię, żebyś nikomu o tym nie mówił. Świat jest okrutny, a ja chciałbym, żebyś spędził najlepsze lata swojego życia tu, w Hogwarcie. Zrozumiałeś?
- Tak profesorze, zrozumiałem - powiedział ponuro Remus. Oczywiście, że nikomu nie powie o tym, jaki jest. Gdyby to od niego zależało, to tylko Dumbledore by wiedział. Nie mógł znieść sposobu w jaki patrzą na niego inni nauczyciele.
- A więc dobrze. Mam nadzieję, że twoja sierpniowa przemiana przebiegła bez komplikacji?
- Tak profesorze - odpowiedział Remus. Zeszły piątek spędził wyjąc samotnie w swoim pokoju i gryząc poduszki.
- Cieszę się. Następna pełnia będzie 27 września. Czekaj na tę dwójkę koło szóstej wieczorem w pokoju wspólnym.
- Dziękuję dyrektorze, zrozumiałem - odparł Remus i wstał. Chciał już znaleźć się w swoim łóżku. Był strasznie zmęczony.
- Profesor Sprout odprowadzi cię do swojego dormitorium - powiedział Dumbledore, uśmiechając się ciepło do Remusa. - I pamiętaj. Potwór istnieje tylko ponieważ nazywamy go potworem.
Remus nie wiedział o co chodzi dyrektorowi jednak pokiwał głową i podążył za profesor Sprout w stronę wyjścia, a następnie w górę po schodach.

Drzwi otwarły się i oczom Jamesa, Syriusza i Petera okazał się pokój z pięcioma łóżkami. Na jednym z nich siedział już chłopak wypakowujący swoje rzeczy z kufra. Podniósł wzrok gdy trójka weszła do dormitorium.
- O, cześć. Musicie być pozostałym pierwszoroczniakami - powiedział wstając z łóżka. - Jestem Darryl. Miło mi was poznać. 
Peter zerknął nerwowo na Jamesa i Syriusza i zaczął: - Mi również jest...
- Tak, nieważne - przerwał mu Syriusz rozglądając się na boki. Które będzie najwygodniejsze? Te najbliżej okna, czy może drzwi?

Przekroczył pokój i wskoczył na łóżko przy drzwiach. James złapał swój kufer i zajął miejsce tuż przy łóżku Syriusza. Peter wyszarpał swoją dłoń z uścisku Darryla i podążył za Jamesem. Jedno łóżko wciąż zostawało wolne, jednak stał już przy nim kufer podpisany R.J. Lupin.
- Mój brat trafił do Slytherinu - powiedział Darryl. - To zabawne. Jeden Avery trafił do Gryffindoru, a drugi...
- Lupin, hm? - mruknął James, podchodząc bliżej kufra. - To nie ten dziwny chłopak z mysimi włosami?
- Też mi się tak wydaje - odparł Syriusz robiąc fikołka na łóżku. Jego ciało pragnęło położyć się i zasnąć. - To ten, co nauczyciele na niego dziwnie patrzą, nie?
- Tak - powiedział Peter kiwając głową, jednak nie powiedział nic więcej, tylko opadł na łóżko i chrapnął cicho.
- To, że ktoś jest trochę inny, nie znaczy, że musicie od razu tak o nim gadać - odparł Darryl, wracając do rozpakowywania swoich rzeczy. James rzucił mu krótkie spojrzenie. Świetnie, jeden z przygłupów musiał trafić się akurat w ich dormitorium. Będzie z niego kupa frajdy. Syriusz zdawał się myśleć o tym samym, bo parsknął cicho obracając się na drugi bok.

Było już późno, kiedy Remus przyszedł do dormitorium. Wszyscy już spali i chrapali. Zauważył swój kufer oparty o jedyne puste łóżko stojące w rogu. Odizolowane od reszty. A może to była tylko jego wyobraźnia? Blady, czarnowłosy chłopak z łódki. I jego przyjaciel okularnik. I Peter, którego wyciągnął z wody.  Ostatniego chłopca, leżącego z maską na oczach nie znał. Ostrożnie przeszedł na palcach w stronę swojego łóżka i otworzył kufer. Na górze leżał liścik od ojca. Remus uśmiechnął się lekko do siebie i wyjrzał przez okno. Z tego miejsca księżyc nie był widoczny. Dostrzegł jedynie cień wijącego się drzewa. To była wierzba bijąca, której gałęzie uderzały co chwilę o ziemię. 
Chłopak położył się w łóżku i zamknął oczy. Nie miał siły, żeby się przebrać. Zamknął oczy i odpłynął w krainę snów.

środa, 19 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ 2

Enjoy!

ROZDZIAŁ 2

Dziedzictwo Slytherina 



Było już ciemno jak w nocy, kiedy pierwszoroczniacy dojechali na stację w Hogsmeade. Czekał tam na nich olbrzymi mężczyzna. W jednej ręce trzymał różową parasolkę, natomiast drugą gładził gęstą, brązową brodę. Miał na oko jedenaście stóp wzrostu, a jego wielki płaszcz bez problemu mógłby pomieścić czterech dorosłych mężczyzn. Wszyscy uczniowie musieli zadzierać wysoko głowy, żeby na niego patrzeć.

- A teraz, pirszoroczni, za mną! - zawołał machając ręką w ich stronę. James i Syriusz kończyli jeść swoje czekoladowe żaby. Szukali jeszcze Mirvy Wspaniałej wśród talii, którą zdążyli uzbierać. Mieli 3 Dumbledore'ów, 5 Merlinów, 1 Godryka Gryffindora, 7 Helg Hufflepuff i żadnej Mirvy.

- Ta baba nas okłamała! - warknął Syriusz, po raz kolejny tasując stos kart. - Nie mamy ani jednej Mirvy, a ty zgarnąłeś przecież połowę jej wózka!
- I  tego nie zauważyła - zaśmiał się James. - Widziałeś jej minę? Wyglądała jakby była myślami w zupełnie innym świecie.
James zaczął naśladować kobietę z wózkiem, na co Syriusz zarechotał cicho i zbliżył się do olbrzyma.
- Ach, jeszcze wy dwaj. Tak, czekajcie, muszę tylko otworzyć parasol... No podejdźcie bliżej. No dobra, chodźmy, nie mamy przecież całego dnia!
Chwilę później wszyscy uczniowie stali pod ogromnym, różowym parasolem drżąc z zimna.
- Wszyscy? Okej - olbrzym odchrząknął. - Parę słów zanim popłyniemy. Nazywam się Rubeus Hagrid i jestem gajowym Hogwartu. Możecie mi mówić Hagrid. Zaraz przepłyniemy przez jezioro i mam do was prośbę, szczególnie patrząc na pogodę, żebyście nie wychylali się zza łódek. Czterech do jednej, latarnie wysoko nad głowami, cały czas. Nie nurkujemy. Nie czarujemy łódek. Po prostu płyniemy i ekscytujemy się widokiem, rozumicie?
Wszyscy pokiwali głowami.
- Dobrze, więc za mną! - Hagrid odwrócił się i ruszył w stronę ciemnego lasu. James i Syriusz pomimo deszczu nadal wertowali karty. Postacie w złotych ramkach narzekały i waliły w nie pięściami.
- Litości! - zawołał Merlin w ręce Jamesa.
- Och spadaj - mruknął James ze zrezygnowaniem wrzucając karty do kieszeni.

W końcu doszli do brzegu jeziora. Wszyscy zaczęli formować się w czteroosobowe grupki. James i Syriusz stali blisko siebie, lustrując wzrokiem innych pierwszoklasistów. 
- Ej ty! - zawołał Syriusz w stronę pulchnego chłopaka. - Chcesz usiąść?
Ten odwrócił się i spojrzał na Blacka. - Ty... Mówisz do mnie.
- Nie, do drzewa za tobą - prychnął James. - Jasne, że do ciebie!
Twarz chłopaka pokraśniała, a gdy podszedł do dwójki jego oczy błyszczały z podniecenia. 
- Wow, dzięki - pisnął i zajął miejsce na tyle łódki. James przewrócił oczami i podążył za nim.

- Przepraszam, czy ta łódka jest pełna?
Syriusz odwrócił się i stanął twarzą w twarz z rudowłosą dziewczyną o niezwykle zielonych oczach, patrzącą z nadzieją na puste miejsce na przeciwko Jamesa. On i chłopak ściskający w ręce szczura odwrócili się. 
- Och... Cóż, eee...- zaczął mruczeć James.
- Gdzie twój przyjaciel? - zapytał Syriusz. Dziewczyna jednak nie musiała nic mówić, bo odpowiedź znalazła się sama, tuż nad ramieniem Syriusza. Smarkerus Slytherin właśnie zmierzał do łódki razem z blondwłosym (a może białowłosym?) chłopakiem i dwoma dziewczynami. Nie było tam miejsca dla jego rudowłosej przyjaciółki. To dobrze, pomyślał James. Ta dziewczyna zasługuje na kogoś lepszego.

- Mamy jeszcze jedno miejsce - zaoferował pulchny chłopak, zapraszając ją równocześnie gestem do łódki. Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo i złapała jego rękę, żeby nie wpaść do wody. W połowie jeziora James wychylił się lekko zza łódki i zmrużył oczy. Hagrid płynął na samym przodzie razem z chłopakiem o płowych włosach, który przy olbrzymie wyglądał jak mała myszka.

- Remus, co nie? - zapytał Hagrid.
- Tak - powiedział Remus, nie podnosząc wzroku.
- Cóż, dyrektor kazał mi pomóc ci się oswoić z Hogwartem. I chciałby z tobą porozmawiać zaraz pod koniec Ceremonii Przydziału. O końcu miesiąca, hm?
- Tak, proszę pana - mruknął Remus, przełykając głośno ślinę.

Łódka przechyliła się nieco. James od razu usiadł prosto i spojrzał na rudowłosą. Jej zielone oczy rozszerzyły się lekko. Oko Syriusza błysnęło diabolicznie.
- Słyszałem, że w jeziorze jest olbrzymia kałamarnica - powiedział, uśmiechając się tajemniczo. - Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie się obudziła.
- Przestań! - zawołała dziewczyna. - Przestań, bo wpakujesz nas w kłopoty!
Jej słowa sprawiły jednak tylko, że uśmiech na twarzy Syriusza się powiększył. Przechylił łódź na drugą stronę. Chłopak ze szczurem pobladł.
- Och, och, och - mruczał pod nosem.
- Dalej, James - zaśmiał się, przechylając ponownie łódkę. James również zaczął się śmiać i dołączył do zabawy. Fale uderzyły w łódki pozostałych uczniów, którzy zaczęli się odwracać w ich stronę. Dwójka z nich miała niesamowity ubaw, natomiast druga para wyglądała na strutych.

- Hej, patrzcie na to! - zawołał blondyn.
- Tak, tak, tak - wołał Syriusz, przechylając łódkę na boki. Rudowłosa krzyknęła, na co Smarkerus wstał z miejsca.
- Ej! Przestań trząść tą łódką! Nie widzisz, że jest przerażona?
- Ej, zamknij się! - odpowiedział mu James.
- Sev, zostań...
- Wskoczę tam i...
- Sev! Przestań!

Remus, mały chłopak w łódce Hagrida odwrócił się i rozszerzył oczy z przerażenia. Wiedział, co zaraz nastąpi. Pulchny chłopak wychylił się zza łódki próbując nie zwymiotować, podczas gdy Syriusz wywołał naprawdę mocny wstrząs.
- Aaaa! - chłopak najpierw uderzył głową w taflę wody, a następnie zniknął pod nią z chlustem. Hagrid odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Jego policzki poróżowiały.
- Nie mówiłem wam, żeby nie wiercić się w łódkach?! - zawołał. Wszyscy pierwszoroczni zaczęli krzyczeć. Hagrid zaczął przeczesywać wzrokiem wodę, szukając jakiegokolwiek śladu chłopaka. Nagle jego ręce, a później i głowa wynurzyły się ponad powierzchnię. Remus pierwszy to zauważył. Chwycił jedną z pulchnych dłoni, zanim ta zniknęłaby z powrotem pod wodą.
- Właź - powiedział, przyciągając go do łódki Hagrida.
- Och proszę! Pomocy! - krzyczał chłopak. Hagrid prędko złapał go za ręce i wciągnął do swojej łódki.
- Jeśli zobaczę, że któreś z waszej trójki znów się wygłupia, to znajdziecie się w ekspresie powrotnym do domu. Zrozumiano?
- Tak, proszę pana - odezwała się rudowłosa płaczliwym głosem. Syriusz i James za to użyli całej swojej silnej woli żeby powstrzymać się od śmiechu.

Wielka Sala była niesamowita. Dokładnie tak, jak ją sobie Remus wyobrażał. Sufit pełny gwiazd, niczym nocne niebo. Pięć długich stołów. To było magiczne. To był teraz jego dom. Pozostali uczniowie siedzieli już przy stołach. Nauczyciele również. Tylko surowo wyglądająca kobieta w szmaragdowozielonej szacie stała obok małego krzesełka, na którym leżała stara tiara. W rękach miała zwój pergaminu. Syriusz był zachwycony. James musiał go trzymać za skrawek szaty, żeby szedł w odpowiednim kierunku. Wszystkie oczy wlepione były w małych pierwszoroczniaków. Gdy już stanęli w miarę blisko, Tiara zaczęła śpiewać.

- Pięknie tu - szepnął James. Syriusz kiwnął głową jednak wstrzymał się od dalszej dyskusji widząc na sobie wzrok nauczycielki stojącej przy tiarze.
- Wyczytam was w kolejności alfabetycznej. Siadacie na krzesełku i zakładacie tiarę na głowę. Następnie idziecie do odpowiedniego stołu. Pierwsza, Aslen Hannah.
Dziewczyna została przydzielona do Ravenclawu. Syriusz poczuł, że zaczyna się stresować. Wkrótce jego kolej. Czemu jego nazwisko nie zaczyna się na Z?
- Anderson, Gregory.
Proszę nie Slytherin. Och, błagam.
- Black, Syriusz.
Poczuł jak nogi mu się uginają. Nie otworzył oczu, gdy nałożył tiarę na głowę. Siedział i myślał gorączkowo. Ach. kolejny Black. Tak, czekałam na ciebie. Twoja rodzina jest w Slytherinie od zawsze. A co miały znaczyć te czekoladowe żaby? I łódka? Och, kłopotliwy pan jest, panie Black.

Nie mogę iść do Slytherinu, pomyślał Syriusz. Mogę być w Hufflepuffie, tylko nie Slytherin.
Nie Slytherin, dlaczego? Masz odpowiednie cechy, żeby cię tam przydzielić. Poza tym, twoi rodzice byliby dumni.
Syriusz przełknął ślinę. Dumni, to ostatnia rzecz, jaką chciałby uczynić. Przez całe swoje życie robił wszystko, żeby rodzice się za niego wstydzili.
Ach, rozumiem. Buntownik, czyż nie? Tak, na ciebie czekałam. W takim razie mam tylko jeden wybór.
- GRYFFINDOR!
Syriusz poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Był w Gryffindorze. Nie w Slytherinie. Ani w Hufflepuffie. Och, jak bardzo zły będzie jego ojciec. Jak bardzo matka mu nawymyśla.
To będzie wspaniałe.
James uśmiechnął się szeroko i przybił mu piątkę, gdy ten odchodził w stronę stołu Gryfonów.
- Evans, Lily.
Rudowłosa dziewczyna również została przydzielona do Gryffindoru. Syriusz zrobił jej miejsce obok siebie, jednak kiedy ta zorientowała się kim on jest, szybko odwróciła się do niego plecami i założyła ręce na piersiach.
- Lupin, Remus.
Wszyscy w gronie nauczycielskim zamarli. Mały profesor przypominający elfa złapał się za serce. Nawet Hagrid przyglądał się uważnie małemu chłopakowi zmierzającemu w stronę krzesełka. Jednak olbrzym przynajmniej się do niego uśmiechnął.
- GRYFFINDOR!
Remus uśmiechnął się do siebie i ruszył w stronę stołu, nad którym wisiała flaga z lwem. Usiadł na brzegu ławy, z dala od pozostałych.
- Mulciber, Martin.
- SLYTHERIN!
- Pettigrew, Peter.
Pulchny chłopak, wciąż ociekający wodą został przydzielony do Gryffindoru. W końcu wywołany został Potter, James, i dwójka przyjaciół siedziała już przy jednym stole.
- Snape, Severus.
Chłopak z haczykowatym nosem powoli podszedł do krzesełka z tiarą, i oczywiście został przydzielony do Slytherinu. Syriusz dźwignął głowę i przyjrzał się stołowi nauczycielskiemu. Zauważył, że mężczyzna długą, siwą brodą mu się przygląda. To on był na kartach czarodziejów. To był sam Albus Dumbledore, i uśmiechał się do Syriusza.

- Wspaniale - wyszeptał Syriusz. Dumbledore, odwieczny wróg Blacków uśmiechał się do niego. Był w Gryffindorze. Miał przyjaciela Gryfona.
- Gdybym mógł prosić o chwilę ciszy - powiedział Dumbledore, wstając z miejsca. Patrzał na swoich uczniów z delikatnym uśmiechem na twarzy. Wszyscy zamilkli i wlepili oczy w dyrektora.
- Dziękuję za uwagę - odparł. - Cóż, na samym początku chciałbym was serdecznie przywitać. W tym roku pan Filch dodał nową rzecz do listy nielegalnych przedmiotów na terenie szkoły. Zero samokurczących się swetrów w prezencie! Zeszła zima była dla naszego woźnego nieco chłodna, prawda? - tu Dumbledore uśmiechnął się w stronę Filcha, stojącego w drzwiach głównych.
- Jak już pewnie zauważyliście, w gronie nauczycielskim pojawiła się nowa twarz. Profesor Klein przybył do nas z Walii, żeby nauczać obrony przed czarną magią. Ma spore doświadczenie, więc z pewnością będzie służył pomocą. Sami przyznacie, że zeszłoroczny nauczyciel był stratą czasu.
Wszyscy starsi uczniowie natychmiast pokiwali głowami.
- Profesorze Klein?
Chudy, łysiejący mężczyzna wstał, ukłonił się lekko i zajął z powrotem swoje miejsce.
- Och, właśnie, i jeszcze jedno - powiedział dyrektor odwracając się od nowego nauczyciela. - Możliwe, że zauważyliście kolejną nowość gdy tu przybyliście. Profesor Sprout i ja zasadziliśmy Wierzbę Bijącą naprzeciw Wieży Gryffindoru. To drzewo jest bardzo niebezpieczne i chcielibyśmy ostrzec uczniów, żeby trzymali się na odległość conajmniej dziesięciu stóp od jego gałęzi.
Syriusz spojrzał na Jamesa marszcząc brwi.
- Nie wiem jak ty, ale moim zdaniem im bardziej niebezpieczne, to wiesz... Więcej przyjemności wyczerpiemy z tego roku, co nie?
James zaśmiał się i powiedział: - Wiedziałem od początku, że jest w tobie coś fajnego.
- Dziękuję - zakończył Dumbledore. Wszystkie misy stojące na stołach wypełniły się po brzegi jedzeniem. Z ust pierwszorocznych wyrwało się krótkie "och!". Syriusz w życiu nie widział tyle jedzenia na oczy! Złapał za indycze udko i bez zastanowienia odgryzł spory kawałek.

Remus obserwował go z naprzeciwka stołu. Czy to było w porządku? Całe to jedzenie leżące na przeciwko niego... Było za darmo. Mógł po prostu zjeść tyle, ile był w stanie, bez limitu? Poczuł jak twarz mu kraśnieje. Naładował sobie cały talerz przysmaków. Och, był taki głodny. Nie jadł nic od wczorajszej kolacji. A teraz? Indyk, pudding, sok dyniowy, kiełbaski. Wszystko to leżało na przeciwko niego i czekało na konsumpcję. Remus był w raju.
Kiedy już całe jedzenie zniknęło z półmisków przy stole Gryfonów, gruby chłopak z piątej klasy wstal od stołu. Na jego piersi lśniła literka P.
- Pierwszoroczni, możecie pójść za mną do Pokoju Wspólnego? Prędziutko!
Syriusz i James wstali powoli od stołów. Pulchny chłopak ze szczurem stał tuż za nimi, patrząc na nich gorliwie. Syriusz odwrócił się w jego stronę, westchnął i kiwnął głową. Chłopak ze szczurem był w ich dormitorium.
- Pierwszoroczni!
Cała trójka podążyła za prefektem w stronę schodów. Syriusz zauważył małego chłopaka z płowymi włosami, wlekącego się na samym tyle z wzrokiem wbitym w podłogę. Coś z nim było nie tak. To, jak wszyscy nauczyciele patrzyli się na niego podczas Ceremonii, te cienie pod oczami...
Nagle kobieta w zielonej szacie prowadząca Ceremonię podbiegła do niego, szepnęła mu coś na ucho, na co ten pokiwał lekko głową.  Syriusz zatrzymał się, żeby się temu przyjrzeć. Pięć sekund później Remus wraz z nauczycielką pobiegł w zupełnie inną stronę po schodach.
- Hej! Co ty robisz?
Jakaś dziewczyna wpadła na Syriusza, który szybko odwrócił się i spojrzał na pozostałych uczniów.
- Chodź, Syriuszu - powiedział James i popchnął go lekko do przodu. Syriusz potrząsnął głową i ruszył z pozostałymi w stronę Wieży Gryffindoru.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ 1

Ok, pora rozkręcić to opowiadanie! Prezentuję wam pierwszy rozdział, miłego czytania! :)


Rozdział 1

Potwór z Kings Cross



Każdego roku John Montgomery jeździł tam i z powrotem dużą, czerwoną lokomotywą trasą peron 9 i 3/4 - Hogwart. Każdego roku widział tłumy uczniów w mugolskich ubraniach, przechodzących przez magiczną barierkę z zachwytem wymalowanym na twarzy. Każdego roku ich równie zachwyceni rodzice odprowadzali ich pod sam ekspres, machając, uśmiechając się, posyłając buziaki, i często ostrzegając słowami typu "Earlu Morrisonie! Jeśli dowiem się, że nie brałeś kąpieli przez cały tydzień, to wyślę ci takiego wyjca, że w Zakazanym Lesie go usłyszą!"

Każdego roku Montgomery oglądał te same sceny ze zmieniającymi się postaciami. Pierwszoroczni wyrastali na uczniów siódmej klasy, dołączali do nich ich bracia i siostry. Gorący, wrześniowy dzień 1971 roku nie mógł być inny. Jednakże każdy na pokładzie pociągu odczuwał narastający niepokój. John nie był jedyną osobą, która chciała zablokować jeden z przedziałów i połknąć do niego klucz. Niestety, stary, uparty dyrektor nie ustąpił jego prośbie. Dumbledore spojrzał zza okularów-połówek na załogę pociągu i powiedział mocnym głosem:
- Każdy uczeń będzie traktowany jednakowo. Niezależnie od swojego losu.
Nie uśmiechało się to również kobiecie z wózkiem ze słodyczami. Wiedziała ona jednak, że jeśli chce zachować swoją pracę, to będzie przynajmniej raz musiała przejść obok potwora. Siedziała w kącie mrucząc coś pod nosem nerwowo. Co parę słów dało się usłyszeć Dumbledore.

- To szaleństwo! Mówię wam, ktoś na tym ucierpi! Stanie się coś strasznego!
W tym wypadku John, który zazwyczaj nie mógł się doczekać pierwszego dnia szkoły, był przerażony. Koszmary nocne przychodziły coraz częściej, tygodnie zmieniały się w dni, dni w godziny, godziny w minuty...

Teraz stary maszynista ekspresu do Hogwartu z niepokojem wyglądał przez okno. Znów te same sceny. Uczniowie tulili się do rodziców, wyrzucali z siebie ostatnie pożegnania. Zastanawiał się, czy jednym z tych uczniów nie jest mały demon. Czy z jego uszu wyrastają włosy? A może ma wąsy? John zadawał sobie w duchu setki takich pytań, bo nigdy nie miał z jednym z nich do czynienia. Wyglądały przerażająco? A może nie wyróżniały się z tłumu? Wyobraził sobie wysoką na dwanaście stóp kreaturę wchodzącą do lokomotywy, sapiącą i warczącą na wszystkich, z bagażem w ręku i szatą owiniętą wokół szyi zupełnie niczym szalik, gdyż nie mógł się w nią zmieścić. Ba - ledwo mieścił się do przedziału.

- A teraz zapamiętaj sobie, że cała nasza rodzina szczyci się tym, że trafiła do Slytherinu. Pamiętaj o tym chłopcze.
John przeniósł wzrok na trzy żegnające się postacie. Spokojnie wyglądająca kobieta o bladej twarzy trzymała dłoń na ramieniu małego chłopca. Jego włosy były czarne jak noc - takiej czerni jeszcze nigdy na żadnych włosach nie widział. Ojciec natomiast wyglądał jak posąg - stał sztywno, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i przyglądał się synowi z góry.
- Wiem ojcze, wiem - westchnął chłopak szurając podeszwą buta o chodnik. - Ale wiesz, że wybór nie należy do mnie.
- Jeśli ten stary kapelusz zobaczy twój rodowód, to będzie dobrze wiedział, gdzie cię umieścić - wtrąciła się kobieta skrzeczącym głosem. Pchnęła lekko syna w stronę pociągu. - Napiszemy do ciebie. Twój brat ucieszy się, jeśli wrócisz do domu na święta. A na wakacje przyjadą kuzyni.
- Nie mogę się doczekać - mruknął chłopak i odszedł powoli w poszukiwaniu wolnego przedziału. To był Black. John wynotował to z jego wyglądu, a szczególnie z oczu. Kolejny Ślizgon w Hogwarcie, pomyślał, odprowadzając go wzrokiem.

Zauważył też pulchnego chłopca, ściskającego w dłoni szczura. Podążał za szczupłym pierwszoklasistą w okularach. Kawałek dalej stał surowo wyglądający chłopak z haczykowatym nosem. Czekał cierpliwie na rudowłosą dziewczynę, która właśnie żegnała się z rodzicami i siostrą. Byli ubrani w typowo mugolskie ubrania - nie mogli być czarodziejami, pomyślał John.

Powrócił do lustrowania wzrokiem peronu. Nikomu włosy nie wyrastały z uszu. Nikt nie był zanadto przerośnięty. Nikt nie wyglądał jak potwór. Oni wszyscy byli zwykłymi dziećmi.
Ktoś zapukał do drzwi. John otworzył je i uśmiechnął się blado.
- Hank?
- Proszę pana, odjeżdżamy za jakieś pięć minut.
- Eee... Hank - chrząknął maszynista, zatrzymując pracownika. - Masz tu może tą listę uczniów? Chciałbym na nią zerknąć.
- E, oczywiście, John - odparł Hank, grzebiąc w papierach. - Chcesz kogoś sprawdzić?
- Tak, właściwie to coś - powiedział dobitnie John, biorąc do ręki pergamin. - Pamiętasz imię dzieciaka? No wiesz... Tego dzieciaka?
- Och, masz na myśli tego szaleńca?
- Tak, właśnie...
- Nie pamiętam dokładnie... Coś na L, prawda?
 - Imię czy nazwisko?
- Kurczę, mówię przecież, że nie pamiętam dokładnie! Któreś z nich, może oba? Mamy trzy minuty do odjazdu, nie mam czasu na takie rzeczy - mruknął Hank, wziął z ręki kolegi papiery i odszedł.

John westchnął i podszedł do okna, żeby dalej obserwować uczniów. I wreszcie go dostrzegł. To był mały chłopak, miał może cztery stopy wzrostu. Chyba nawet nie wszedł jeszcze w okres dojrzewania. Pod oczami widniały ciemne podkówki. Miał już na sobie szatę, jednak była ona w opłakanym stanie - albo szyta ręcznie, albo kupiona w sklepie z używanymi rzeczami na Pokątnej. Dłonie nawet nie wystawały mu zza szerokich rękawów. Obok niego stał ojciec, obejmując go ramieniem. Widać było, że pęka z dumy. Mały chłopak o płowych włosach cały drżał ze zdenerwowania. Mężczyzna przykucnął, szepnął coś na ucho synowi i uścisnął go mocno. Chłopczyk uśmiechnął się lekko, złapał za uchwyt swój kufer (który był prawie większy od niego) i ruszył w stronę jednego z przedziałów. Ojciec uronił łzę, którą szybko starł wierzchem dłoni i pomachał mu na pożegnanie.
- Wszyscy! - krzyknął Hank. - Policzeni, zgadza się, możemy ruszać, John!
John pociągnął za dźwignię, a ekspres zagwizdał wesoło. Po paru sekundach lokomotywa wyruszyła ze stacji Kings Cross. Jednak John wcale nie poczuł się lepiej.

- Mogę się dosiąść?
Syriusz zamrugał i wyjrzał oczami zza kartek swojego Proroka Codziennego. Stał nad nim chłopak z rozczochranymi, czarnymi włosami i okrągłymi okularami. Uśmiechał się do niego. Uśmiechał! Co za koleś.
- Jasne. To nie mój pociąg.
Uśmiech okularnika poszerzył się momentalnie. Usiadł na przeciwko Syriusza, który westchnął cicho i wrócił do lektury. Nic ciekawego nie działo się ostatnio w świecie czarodziejów. Jakiś mężczyzna o nazwisku Crouch został członkiem Wizengamotu. Dziewczyna o imieniu Dorcas Meadowes została przyjęta do pracy w Ministerstwie. Jeremiah Sweemy otworzył nowy sklep w Hogsmeade. Nic ważnego. Nic ciekawego. Najbardziej rzucającym się w oczy nagłówkiem było GRINGOTTA UBEZPIECZYŁO NOWEGO TROLLA. Jakby kogoś to jeszcze obchodziło.

- Nazywam się James.
Syriusz zamrugał ponownie. Czy ten dziwak próbuje właśnie nawiązać z nim rozmowę? Black uniósł delikatnie brew, jednak uśmiech na twarzy okularnika znów tylko się powiększył.
- Jestem Syriusz.
Koniec rozmowy. Wrócił do gazety.
- Syriusz, ha? Niecodziennie imię, no nie?
Syriusz przygryzł wargę i zmrużył nieco oczy.
- Tak, niecodzienne - odparł, nie odwracając wzroku od gazety. - To rodzinne imię.
- To tak jak... Jak ta gwiazda czy coś, nie? Psia Gwiazda.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Och, dobrze. Rozumiem. - James odchrząknął i zaczął wpatrywać się w widoki za oknem. Dobrze, pomyślał Syriusz. Dziwak skończył paplać. Może spędzi resztę podróży w spokoju.

Tak właściwie to nie chciał jechać do Hogwartu. Myślał raczej o Durmstrangu. Cóż, właściwie to jego ojciec myślał o Durmstrangu. Jego matka z kolei stwierdziła, że utrzyma dobre imię rodziny i pójdzie do Hogwartu. Trafiając do Slytherinu. Poznając wielu przyjaciół-Ślizgonów, znajdując ładną Ślizgonkę. Tworząc z nią piękną rodzinę czystej krwi. Tak, jego życie już było zaplanowane. A wszystko miało się zacząć od dzisiejszej Ceremonii Przydziału.

- Więc... Nie jesteś za bardzo rozmowny, co nie?
- Mmm - mruknął Syriusz, udając bardzo zajętego czytaniem artykułu o mugolskich operach mydlanych.
Uśmiechł Jamesa pobladł nieco. Zaczął się nerwowo kręcić w swoim siedzeniu.
- Jasne, rozumiem, mogę ci dać spokój. Uznałeś, że gazeta jest ciekawsza ode mnie. Ja to wszystko rozumiem, na prawdę, okej.
- Mmm - mruknął znowu Syriusz.
- Przepraszam panów.
Chłopcy dźwignęli równocześnie głowy i natrafili na spojrzenie uroczej kobiety z wózkiem po brzegi wypełnionym słodyczami. Na jej głowie panował artystyczny nieład, a oczy miała szeroko otwarte - jakby się czegoś wystraszyła. W dodatku drżały jej dłonie.
- W czekoladowych żabach jest nowa karta. Mirva Wspaniała - powiedziała, starając się zachować spokojny ton.
- Naprawdę? - zapytał James, wyglądający na zainteresowanego. Podszedł do wózka. Podniósł kilka żab, zbadał je wzrokiem i pokręcił głową. - Nie, jednak nie jestem głodny. A z resztą, nie przepadam za Mirvą.

Kobieta wyglądała, jakby w ogóle go nie usłyszała. Syriusz usłyszał lekkie skrzypienie gdy pchnęła z powrotem wózek i ruszyła dalej korytarzem. Black kątem oka dostrzegł, jak okularnik siada znów na przeciwko niego i wyciąga coś z szerokich rękawów szaty. W jego rękach leżało kilka czekoladowych żab. Syriusz rozdziawił buzię, a na twarz Jamesa znów wpłynął szeroki uśmiech. Rzucił jedno pudełko w jego stronę.
- Masz. I delektuj się. Kosztowały mnie fortunę!
I wtedy Syriusz po raz pierwszy poczuł, jak na jego twarz wpływa szeroki uśmiech, podobny do tego, który gościł na twarzy jego nowego kolegi.

Nagle do przedziału weszła rudowłosa dziewczyna, z oczami opuchniętymi od płaczu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i usiadła przy oknie. Nie odezwała się do chłopców ani słowem. Zaczęła wycierać wilgotną twarz w rękaw szaty. James i Syriusz również się do niej nie odezwali. Wrócili do jedzenia słodkości. Chwilę później drzwi przedziału znowu się otwarły. Wszedł do nich chłopak z haczykowatym nosem. Również nie odezwał się słowem. Zajął miejsce na przeciwko rudowłosej. Ta podniosła lekko głowę. Jej lewe oko drgnęło w taki sposób, że nie ośmielił się do niej odezwać.
- Nie chcę z tobą rozmawiać - zwróciła się do chłopaka, który wydawał się być nieco pokrzywdzony tym faktem.
- Dlaczego nie?
- Tunia mnie n-nienawidzi. Bo widzieliśmy ten list do Dumbledore'a.
- I?
Dziewczyna rzuciła mu nienawistne spojrzenie.
- To moja siostra!
- To tylko... - chłopak w porę zdążył się ugryźć w język. Dziewczyna na szczęście była zbyt zajęta ocieraniem łez i w ogóle go nie usłyszała. Więc zaczął od nowa. - Ale jedziemy! To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Pokiwała głową z półuśmiechem na twarzy.

- Dobrze by było, gdybyś trafiła do Slytherinu - powiedział czarnowłosy chłopak, na co Syriusz drgnął niespokojnie. James podniósł głowę znad karty i zmarszczył czoło. Black zerknął na swojego kumpla i osunął się nieco w swoim siedzeniu, widząc jaką reakcję wywołał na jego twarzy sam wyraz Slytherin. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. To zmusiło Jamesa do odezwania się.
- Slytherin?!
Dwójka podskoczyła lekko i chyba właśnie zdała sobie sprawę z tego, że ktoś jeszcze jest w tym przedziale. James zaśmiał się cicho i powiedział: - Ktoś tu chce być w Slytherinie? Chyba się przesiądę, a ty?
Syriusz zorientował się, że pytanie było skierowane do niego i zamrugał kilkakrotnie.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - mruknął cicho.
- Jasny gwint! A myślałem, że wszystko z tobą w porządku!
Te słowa sprawiły, że Syriusz poczuł się niekomfortowo. To był jego pierwszy nowy kolega. I właśnie go stracił. Uśmiech na jego ustał nieco poszerzył się z nerwów.
- Może zerwę z rodzinną tradycją - odparł, po czym dodał: - A ty gdzie byś chciał trafić, gdybyś mógł wybrać?
- Do Gryffindoru, gdzie kwitnie męstwa cnota! - zawołał James, udając, że wznosi niewidzialny miecz. Chłopak z haczykowatym nosem prychnął.
- Masz z tym problem? - zapytał James.
- Nie - odparł chłopak, choć jego drwiący uśmieszek mówił co innego. - Jeśli wolisz mieć krzepę niż mózg...
- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego i tego? - zapytał Syriusz. Gdyby chłopak chciał teraz walczyć, to on jest gotowy. Połowa dzieci na ulicy się go bała: ta mała kupa łajna byłaby niczym w porównaniu z wielkim Bernim McHiggensem spod numeru 13...
Ale James tylko ryknął śmiechem i poklepał Syriusza po ramieniu. Rudowłosa dziewczyna wstała i pociągnęła swojego kolegę za skrawek szaty.
- Chodź, Severusie - powiedziała. - Znajdziemy sobie inny przedział.
- Ooo! - James i Syriusz zaczęli przedrzeźniać jej wyniosły ton. Okularnik podstawił Severusowi nogę, gdy ten wychodził z przedziału.
- Do zobaczenia Smarkerusie! - zawołał, zanim dwójka zniknęła gdzieś w korytarzu.

- Kojarzę typa - powiedział James, obracając w ręce kartę z Mirvą. - Pochodzi ze starej rodziny, która ma bzika na punkcie czarnej magii i czystej krwi. Syriusz wiedząc, że jego rodzina wcale nie różniła się dużo od tej z opisu Jamesa wrócił do czytania gazety.
- Ale ta dziewczyna... była piękna - szepnął James i powrócił do oglądania widoków zza okna.


- W czekoladowych żabach jest nowa karta. Mirva Wspaniała - powiedziała kobieta, podjeżdżając wózkiem do samotnego pasażera w przedziale 16. Mały chłopiec złożył ręce. Och, jak bardzo chciałby mieć te wszystkie karty! Nigdy wcześniej nie skosztował czekoladowej żaby. Słyszał o nich... O tym jakie są pyszne i słodkie. Och, gdyby tylko wcześniej poprosił ojca o trochę pieniędzy...
- Nie, dziękuję - odpowiedział. - Nie jestem głodny.

Kobieta wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Wiedziała. On wiedział, że wie.Oni wszyscy wiedzą. Każdy gdy tylko wypowiadał jego imię był przerażony. Kobieta spojrzała na jego ręce, które teraz wystawały spod szerokich rękawów. Od łokcia po sam nadgarstek ciągnęło się paskudnie wyglądające rozcięcie. Chłopak zauważył przerażenie wymalowane na jej twarzy więc szybko zasłonił ręce.
- Jak to zrobiłeś, mój drogi?- zapytała drżącym z przerażenia głosem. Chłopiec wbił wzrok w podłogę.
- Mam kota - powiedział bardzo cicho. Kobieta kiwnęła głową i czym prędzej ruszyła w stronę następnego przedziału.

To był błąd. Wiedział o tym od początku. Nie mógł tak po prostu wtopić się w tłum zwykłych czarodziejów. Zawsze będzie na uboczu. Nie ważne, co się stanie - jak dobre będzie miał stopnie, jak bardzo będzie szczęśliwy. Zawsze będzie inny. Nic tego nie zmieni.
On wył gdzieś w środku. To stało się zaledwie w zeszły piątek. Koniec miesiąca. Przyszedł demon. Przejął jego ciało i uczynił je swoją własnością. On ciągle tam żyje, czeka na jego noc, żeby pokazać swoje oblicze i zło, które jest w jego sercu. On zawsze jest podekscytowanymi krzykami i błaganiami małego chłopca. On je lubi. Mały chłopak boi się go. To jego powinna bać się tamta kobieta. A ona bała się ich obojga. Tak, ona bała się i potwora, i chłopaka.
Dwadzieścia osiem dni Remusie, pomyślał chłopiec, wpatrując się w swoje dłonie. Dwadzieścia osiem dni zanim on powróci.

środa, 12 sierpnia 2015

PROLOG

Nie wiem, co mogłabym powiedzieć na początek, więc może pozostanę przy zwykłym, standardowym witam. Mam nadzieję, że jest tu paru fanów Harry'ego Pottera, których w jakiś sposób zachęcę do pozostania na dłużej na moim blogu. Chciałabym wam przedstawić pewną historię, która miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej przed książkowymi wydarzeniami. Historię o lojalności, przyjaźni, dobrej zabawie. Historię czwórki przyjaciół - Huncwotów. Przeniesione z portalu http://hogsmeade.pl Na chwilę obecną nic więcej nie powiem, mogę tylko zaprosić do lektury.


PROLOG

Ostatni Huncwot



To koniec. Bitwa była skończona. Bohaterowie tej nocy zostali zapomnieni, a świat znów stał się spokojny. Niezłomni aurorzy Zakonu zniknęli gdzieś w cieniu przeszłości, nie słysząc słowa wdzięczności od nikogo. Przybyli tu, żeby uratować garstkę niewinnych żyć. A także żeby stracić jednego ze swoich członków.
Molly, Artur i Remus znaleźli się w nienależącym już do nikogo domu przy Grimmauld Place. Jedynym głosem słyszalnym na korytarzu był Stworek. Remus w tym momencie go nienawidził. Skrzat domowy wkrótce dołączy do swojej matki na ścianie.

Syriusz odszedł na zawsze. Łapa zniknął z tego świata. Teraz tylko jeden Huncwot pozostał przy życiu. Tylko Remus Lupin przeżył. Usiadł na jednym z krzeseł w salonie, i przyjrzał się uważnie zdjęciom na ścianach. Na żadnej z nich nie widniała ucieszona twarz Syriusza. Żadne zdjęcie nie przypominało jego dobrego przyjaciela. Nikt nie martwił się straconym wojownikiem. Nikt go nie opłakiwał.
- Dobrze się czujesz Remusie? - Molly wychyliła się zza progu kuchni. Jej tam nie było. Ona nie widziała tego przerażającego widoku. Twarzy Syriusza - jego oczu - kiedy wpadał za zasłonę. Nigdy nie lubiła Syriusza. Właściwie, to go nienawidziła.
Remus zauważył to wówczas, gdy Harry przybył do Kwatery Głównej zeszłego lata. Molly patrzyła w twarz Blacka, szukając w jego oczach nieco zrozumienia.
- Musisz to zrozumieć, Syriuszu. On jest najlepszym przyjacielem mojego syna.
- Cóż - sapnął Syriusz - ale jest też synem mojego najlepszego przyjaciela.

- Remus? - Molly zapytała nieco głośniej, a jej twarz wyglądała na coraz bardziej zmartwioną. Remus potrząsnął głową.
- Czuję się dobrze - odpowiedział odwracając się od niej. Nie chciał teraz na nią patrzeć. Czuł jak narasta w nim mieszanka strachu i samotności. Od dzieciństwa nie doświadczył tego uczucia. Teraz przyszło ze zdwojoną siłą. Syriusz był martwy. A on był sam.
- Co teraz będzie z Harrym? - zapytał Artur, siadając przy stole. Wyglądał na zmęczonego, wyczerpanego życiem. Zarówno on jak i Molly byli dla Remusa jakby w oddzielnym pomieszczeniu. Nie było ich tutaj.
Jego oczy. Oczy Syriusza. Były żywe, kiedy umierał. Reszta jego ciała była nieruchoma. Ale Syriusz... Patrzał na Harry'ego. Harry był w szoku, ale... Syriusz patrzył na swojego chrześniaka.
Straszny ból przeszył serce Remusa. Wiedział, że zawsze będzie się czuł okropnie z myślą o tym, że stracił przyjaciela. Jednak Harry będzie czuł gorszy ból na myśl o stracie ojca chrzestnego. Biedny Harry. Tak wiele już przeszedł.
Zbyt wiele już przeszedł.

- Remusie, jesteś pewny, że niczego nie potrzebujesz? Kubka gorącej herbaty? Piwa kremowego?
- Czuję się w porządku, Molly. W porządku - powiedział. - Myślę, że oboje powinniście skoczyć do szkoły zobaczyć swojego syna. Był bardzo dzielny tej nocy.
- Był bardzo głupi tej nocy - mruknął Artur, wstając od stołu. - Mógł zostać zabity! Mógł...
- Został z przyjaciółmi - przerwał mu Remus, i uśmiechnął się smutno. Molly i Artur patrzeli się na niego, właściwie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Remusa to nie obchodziło. Musiał wszystko przemyśleć. Musiał wyjść.
- Cóż - Molly odchrząknęła, wycierając ręce w mały, zielony ręczniczek. - Jeśli byś mógł tu zostać i popilnować domu... Dobrze by było zobaczyć się z Ronem.
- Zajmę się wszystkim - zapewnił ją Remus, a na jego smutną twarz wpełznął jeszcze smutniejszy uśmiech. Molly posłała mu ostatnie, uważne spojrzenie po czym sięgnęła po swoją pelerynę.
- Chodź, Arturze - odparła, a jej mąż podążył za nią do kominka. Buchnęły płomienie i Weasley'owie zniknęli.
Remus został sam.

Oczy pełne życia. Znów do niego przyszły. Zaledwie dwie godziny temu siedział w tym samym miejscu i grał w szachy czarodziejów z Syriuszem. Teraz był zupełnie sam.
Wstał i chwiejnym krokiem poszedł do sypialni. Po ciemnych schodach, minąwszy Stworka ("Szlamy! Półkrwiści! Parszywce!" ) a następnie do jednych z drzwi. To była sypialnia Syriusza. Wszystko stało w tym samym miejscu, tak, jak to zostawił. Plakaty mugolskich dziewczyn, Gryfońskie transparenty, nietknięte przez tyle czasu.
Remus westchnął i usiadł na łóżku. Wszystko było nadal nasiąknięte właścicielem. Ciągle pachniało Syriuszem. Na dywanie leżało trochę brązowych włosów. Remus zamknął oczy i wypuścił głośno powietrze. Ciągle nie dowierzał. Może gdyby teraz zasnął, obudziłby się rano i zobaczył swojego przyjaciela krzątającego się jak zwykle po domu. Może gdyby teraz powoli otworzył oczy... On byłby żywy... Może gdyby trzymał je dalej zamknięte, Syriusz przyszedłby żeby z nim porozmawiać. Może jeśli poczekałby chwilę dłużej...

- Remus, co ty robisz?
Nie ośmielił się otworzyć oczu. Sen był zbyt rzeczywisty. Chciał, żeby trwał ciągle. Chciał usłyszeć ten niski, lekko przeciągający głos ponownie. Chciał, żeby Syriusz dał mu jakiś znak.
- Czekam na ciebie - odpowiedział do otaczającego go powietrza. Czuł chłód na policzku opierającym się o zimną poduszkę. Słyszał Stworka rzucającego przekleństwa gdzieś za drzwiami.
- Dlaczego? - znów ten sam głos dobiegający mniej więcej zza progu drzwi. Tak, właśnie tam stał - w holu, opierając się o framugę drzwi ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i włosami opadającymi na czoło.
- Wróciłeś - wyszeptał Remus.
- Luniaczku - zaśmiał się Syriusz, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. - Dlaczego gadasz takie głupoty? Przecież oboje wiemy, do cholery, że zginąłem.
- Nie mogłeś zginąć. Jesteś żywy. Potrzebujemy cię, Syriuszu. Harry cię potrzebuje... Zakon...
- Są rzeczy, dla których warto walczyć, Remusie - przerwał mu Syriusz. Jego głos był coraz bliżej. Przeszedł wzdłuż pokoju, w stronę łóżka. - I właśnie wspomniałeś o kilku z nich.
- Łapo, ja...
- Bądź silny - odparł. - Jesteś wszystkim, co zostało Harry'emu. Jesteś ostatnim Huncwotem. Musisz iść dalej. 
- Nie potrafię! Bez ciebie, lub Jamesa... Jestem nikim!
- To stek bzdur - prychnął Syriusz. - Oboje wiemy, że byłeś najmądrzejszy z nas wszystkich. Najbardziej inteligentny. Dlatego wciąż żyjesz. Dlatego jesteś w Zakonie, Remusie.
- Nie chcę żyć.

Syriusz zaśmiał się perliście, robiąc mętlik w głowie Remusa, który nie widział niczego śmiesznego w obecnej sytuacji. Właśnie rozmawiał z kimś, kto od paru godzin nie żyje. Czyżby zwariował? Zaczął płakać. Był sam w nawiedzonym domu, razem z idiotycznym skrzatem domowym i wrzeszczącym obrazem. W dodatku był ostatnim Huncwotem.
- Posłuchaj, Lunatyku - powiedział Syriusz. - Widziałeś początek tej wielkiej wojny, i zobaczysz jej koniec. A teraz wstawaj z mojego wyra, umyj twarz i zejdź na dół. Dumbledore będzie tu za jakąś minutę. I zobacz co zrobiłeś z moją poduszką! Jest zasmarkana! Wypad stąd, w tej chwili! Spójrz na siebie! Co by powiedział James? Tak poza tym, ktoś musi dać Glizdogonowi porządnego kopa w tyłek. Zasługuje na to, nie sądzisz?

Lupin w końcu zdecydował się otworzyć oczy. Znów był sam. Syriusz zniknął. Stworek znów zaczął wchodzić po schodach.
- Mówi do siebie, obłąkany mieszaniec! Biedny Stworek i jego pani muszą to wytrzymywać!
Lupin wstał i podszedł do biurka, na którym roiło się od pergaminów. Usiadł i zaczął je przeglądać. Czuł się jak intruz, ale przecież Syriusz był martwy. Co mógł mu zrobić? Nawiedzać go? Remus uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym, przetarł jeszcze raz oczy i zaczął czytać.

15.01.1995

Syriuszu,
Nie opuszczaj ponownie domu. To moje ostatnie ostrzeżenie.
AD
Dumbledore.

Był tam również niewysłany list do Harry'ego. I do Dursley'ów. Lista stworów złapanych w kuchni i dookoła domu (napisana przez Molly). I coś jeszcze. Pismo, którego Remus nie widział od lat. Cztery rodzaje pisma. Wszystkie napisane czerwonym atramentem. Miał wyglądać jak krew, ponieważ żaden z czwórki chłopców nie odważył się naciąć skóry.

Uroczyście przysięgamy, że knujemy coś niedobrego. W tę noc, 31 października 1975 roku, my, czterej Huncwoci obiecujemy sobie, że będziemy podążać za sobą, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Zgadzamy się również, żeby zachować tajemnicę Cudownej Mocy, którą posiadamy. A, i jeszcze jedno. Żeby uczynić życie Smarkerusa w, i po opuszczeniu Hogwartu w piekło.
Podpisali (w nieznaczącej kolejności):
Łapa
Lunatyk
Rogacz
Glizdogon

Remus uśmiechnął się ponownie, wracając myślami do owej chwili.
Został z przyjaciółmi.