czwartek, 26 listopada 2015

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 24

Ostrzeżenie profesore June'a



Ta noc była stosunkowo spokojna dla Jamesa. Oczywiście, popołudnie i wieczór były nieco gorączkowe. Adam odprawiał przyjęcie pożegnalne dla Berthy. Wszyscy śmiali się w najlepsze i rozmawiali o Quidditchu, kiedy nagle Bertha wstała i podniosła wysoko kufel piwa kremowego. Wszyscy zastygli w bezruchu i spojrzeli na nią uważnie. Dziewczyna odwróciła się w stronę Jamesa.
- Jesteś najlepszym graczem Quidditcha w tym wieku, jakiego kiedykolwiek miałam okazję poznać - powiedziała, na co James uśmiechnął się. - Byłeś tym, czego potrzebowaliśmy, aby wygrać. I chyba każdy się ze mną zgodzi, że gdyby nie James, nie trzymalibyśmy teraz w rękach tego pucharu, z naszymi nazwiskami wygrawerowanymi na nim. Więc w ramach naszej wdzięczności... Drużyna postanowiła dać ci specjalny prezent.
Adam podniósł złoty puchar i podał go Jamesowi.
- To za twój talent, szybkość, i zręczność - powiedziała Bertha. - Będzie stał obok naszego własnego trofeum w gablocie. Dzięki, James.

Pokój Wspólny eksplodował oklaskami i okrzykami. James zarumienił się lekko.
Syriusz, Remus i Peter czekali na niego, gdy otworzył drzwi do dormitorium. Black trzymał w ręku pelerynę-niewidkę.
- Teraz czas na nasze świętowanie - powiedział, a kącik jego wargi powędrował znacząco ku górze.


Przeszli w dół korytarzem, a następnie w górę po schodach, które prowadziły do TEGO martwego punktu, o którym mówili już na pierwszym roku nauki.
- Peter i ja wróciliśmy tutaj podczas świąt - wyjaśnił Remus. - I tutaj na prawdę są drzwi. Nie jestem dokładnie pewny, jak to działa, ale kiedy przejdziesz koło tej ściany i pomyślisz o czymś, czego potrzebujesz, to pojawią ci się na tej ścianie, i w środku będzie właśnie to, czego chcesz. Próbowaliśmy kilka razy i wydaje się, że to działa.
- Czego chcemy? - zapytał Syriusz. - Dekoracje Quidditcha, światła, muzyka...
- Jasne - James wzruszył ramionami i zaczął rozmyślać gorączkowo nad tymi rzeczami. Przeszli trzy razy tam i z powrotem wzdłuż pustej ściany, aż nagle ich oczom rzeczywiście ukazały się drzwi.
- Znakomicie - powiedział Syriusz, popychając je lekko i otwierając. Ich oczom ukazał się ogromny pokój z latającymi wszędzie zabawkowymi zniczami, stołem zastawionym piwem kremowym i różnego rodzaju słodyczami i muzyką, rozbrzmiewającą z każdego kąta pomieszczenia.
- Peter, masz mistrza - szepnął Black, uśmiechając się szeroko. Remus wyglądał na zaniepokojonego.
- Słyszałem coś - mruknął. - Szybko, zamknijcie drzwi.
James prędko wykonał polecenie, starając się nie robić przy tym hałasu. Cała czwórka skuliła się przy drzwiach i zaczęła nasłuchiwać.
- To był wielki atak - usłyszeli głos profesor McGonagall. - Oboje zginęli.
- Razem ze Snorksem - powiedział szorstko Dumbledore. - I jeszcze wielu pójdzie w ich ślady.
- Otwórz drzwi - mruknął James, a Remus, bardzo zmieszany, uchylił je po cichu. - A teraz chodźmy.
Czwórka Huncwotów, skulona pod peleryną-niewidką podążyła za dwójką nauczycieli rozmawiających ze sobą ponurymi głosami.
- Kto został zabity? - zapytała nauczycielka
- McKinnonowie. Przybyliśmy w na prawdę krótkim czasie, ale i tak znaleziono Lorraine i Westerhama martwych. To znów była robota śmierciożerców.
- I Marlena? Och, biedna Marlena...
Remusowi coś przewróciło się w żołądku.
- Nie, Marlena jest bezpieczna. Przenieśliśmy ją chwilowo do domu Szalonookiego, za jakiś czas wróci do Hogwartu, żeby kontynuować naukę. Minerwo, to rośnie - powiedział Dumbledore, wchodząc w zakręt. Chłopcy podążyli za nimi.
- Co Alastor myśli o tym wszystkim?
- Był tam wieczorem i aresztował czwórkę z nich. Tylko że ta czwórka popełniła samobójstwo przed dotarciem do kwatery Ministerstwa. Minerwo, mamy obowiązek powiedzieć dzieciom, co się dzieje w ich świecie.
- Nie, Albusie. Oni są zbyt młodzi - bum, bum, bum. Schodzili w dół po schodach.
- A wkrótce będą zbyt starzy, żeby nam pomóc - odparł Dumbledore, skręcając w kolejny korytarz. Chłopcy z trudem za nimi nadążali.
- Zakon wciąż rośnie. Przeniknęliśmy Toma, przenikniemy jego popleczników.
- Albusie, nie możemy ich pokonać tylko z Zakonem. Ministerstwo powinno...
- I tak zrobiło - powiedział Dumbledore. - Jeremiah był bardzo przychylny, i nadal jest za Zakonem.
- Albusie - odezwał się nowy głos.
Huncwoci spojrzeli na profesora June'a, który stał zaledwie kilka cali od nosa Petera.
- Tak, Mark? - zwrócił się do niego dyrektor.
- Albusie, mam nowe wieści z Ministerstwa. Prawdopodobnie zidentyfikowali jednego ze śmierciożerców. Pozostała trójka odwaliła kawał niezłej roboty, jeśli chodzi o to, żeby nie dało się ich rozpoznać - wskazał na kawałek pergaminu. - To był Klein.
- Mark, to nie możliwe, to... - profesor McGonagall zamarła, a następnie spojrzała na Dumbledore'a. - Niemożliwe, prawda? On tylko nauczał tutaj dwa lata temu Obrony Przed Czarną Magią...
- Był wysokim zwolennikiemą Voldemorta - powiedział June. - Jednym z pierwszych rekrutów. Myślą nawet, że stał za tym masowym atakiem na mugoli w Londynie.
- Och! - szepnęła profesor McGonagall.
- I jeszcze jedno - kontynuował June. - Wierzą, że Voldemort przybył do domu McKinnonów i zabił ich osobiście. Wiedział, że Westerham był w Zakonie. Jakimś sposobem, wiedział.
- Westerham i jego rodzina wiedzieli, jakie ryzyko wiąże się z dołączeniem do nas - powiedział Dumbledore. - I wszystko, co możemy zrobić, to mieć nadzieję, że nikt więcej nie będzie tak skrzywdzony, jak oni. Musimy zabezpieczyć domy Figgów, Bonesów, Shacklebotów, Potterów, wszystkich!

Jamesowi stanęło serce. Potterów? Czy jego ojciec był w Zakonie? Syriusz spojrzał na Jamesa, starając się lekko uśmiechnąć. Ale jego umysł dyktował już coś innego. James miał rację. Oni będą ścigać jego rodzinę.
- Niewinna krew już więcej się nie przeleje - powiedział Dumbledore, a następnie pożegnał się z dwójką nauczycieli. - Powiedz Hagridowi, żeby skontaktował się z Arabellą. Chciałbym z nią porozmawiać.
James nie powiedział nic w drodze do dormitorium. Nie potrafił zasnąć. Leżał, wpatrzony w okno. W księżyc. Ile czasu jeszcze minie, zanim będzie zdolny zobaczyć te testrale?


Teraz, kiedy sezon Quidditcha się skończył i zbliżały się egzaminy, James nie oczekiwał niczego tak, jak lata. Syriusz miał pojechać z nim na wakacje do domu Potterów, i chyba właśnie ta myśl pomogła mu przetrwać jakoś te dwa ostatnie miesiące szkoły. Odkąd Gryffindor wygrał Puchar, cała szkoła cisnęła się do niego, żeby chociaż uścisnąć mu rękę. Syriusz, jako jego najlepszy przyjaciel, również był zaciągany na podium. Zawsze patrzała na niego co najmniej piątka dziewczyn. I miały ku temu powody. Chłopak, którego James spotkał w pociągu zmieniał się szybciej, niż pozostała trójka Huncwotów. Czarne loki okalały jego twarz we wdzięczny sposób, głos mu się obniżył, i był coraz szerszy w ramionach. Przerósł nieco Jamesa, jednak okularnik i tak był wyższy niż Remus i Peter.

- Opowiedz nam to jeszcze raz! - pisnęła jakaś Puchonka z drugiego roku, patrząc lubieżnie na Syriusza, który balansował na dwóch nogach krzesła.
- Cóż, to było na moim pierwszym roku... - zaczął Syriusz. - Kiedy ja i James byliśmy jeszcze młodzi i niewinni...
- Wątpię, żebyś kiedykolwiek był niewinny, Black.
Syriusz opadł na cztery nogi krzesła i spojrzał na twarz Smarkerusa, która pojawiła się w ich pobliżu znikąd.
- Och, Smark, chcesz się do nas przyłączyć? Wiesz, do mnie i do dziewczyn. Chyba wiesz, czym są dziewczyny, co? Albo nie?
- Myślisz, że jesteś najcudowniejszą osobą w Hogwarcie, co? - zapytał Snape, plując na podłogę. Tłuste włosy opadły mu na czoło. - Możesz oszukiwać je, ale nie oszukasz mnie.
- Doprawdy? - zapytał Syriusz, sięgając po różdżkę.
- Och, nie krzywdź go, Syriuszu! - zapiszczała jedna z trzecioklasistek.
- Nie możesz mnie skrzywdzić, nawet, jeśli spróbujesz - syknął Snape.
- O tak, masz rację - Syriusz uśmiechnął się. - Bo ja nie szukam instrukcji w książkach z Działu Zakazanego.
- Przynajmniej wiem, co to książka - odparował Snape, sięgając po swoją różdżkę. Błysnęła z niej czerwona smuga światła, która ugodziła Blacka w twarz. Uśmiech mu zgasł, kiedy poczuł, jak strugi krwi spływają mu po policzkach.
- Nie powinieneś tego robić, Smarkerusie - warknął, ocierając krew. Snape uśmiechnął się.
- Dziś w nocy. Korytarz na trzecim piętrze - warknął znowu Syriusz, jego oczy jakby pociemniały. Patrzał na Snape'a jakby był gotowy go zabić. - Pojedynek. James będzie moim sekundantem. Radzę również ci go znaleźć. To znaczy się, oczywiście, jeśli masz jakichś kumpli.
- Moim będzie Mulciber - powiedział oschle Snape, wskazując głową na przerośniętego chłopaka, któremu czarne włosy niemalże całkowicie przesłaniały twarz. Wlepił swoje paciorkowate oczy w Syriusza, który uśmiechnął się krzywo, nieco zaniepokojony.
- Dziś w nocy. O pierwszej.
- Będziemy czekać - warknął Syriusz.


- Snape? Smarkerus? Oszaleliście?! - zapytał Remus, kiedy James i Syriusz wyciągali swoje szaty z szuflady. - Znał więcej klątw niż niejeden siedmioroczny, kiedy przyszedł do Hogwartu! Pomyślcie, ile zna ich teraz! I Mulciber? James, niektórzy nauczyciele się go boją! Mówią, że... Że on chce zostać śmierciożercą! W sumie tak samo, jak Snape!
- Oni mnie nie przerażają - mruknął James, wkładając rękę do rękawa szaty.
- Ale... - zaczął Remus, jednak urwał pośpiesznie. - A w ogóle, to jesteśmy na trzecim etapie przemiany w animaga! Chcesz zmarnować tę noc i dać się zabić?
- Tak - odparł James, zapinając szatę.
- Przestań jęczeć, Remusie - powiedział Syriusz, wyciągając pelerynę-niewidkę w stronę Jamesa. - Wrócimy niedługo. Zamierzamy tylko wstrząsnąć nieco Smarkiem. Nie niańcz się tak nad nami.
Peter zaśmiał się, jednak widząc, że pozostała trójka nadal jest poważna, zamilkł szybko.
- Daj nam dwadzieścia minut - powiedział James, otwierając drzwi. - Jeśli nie wrócimy w czasie, możesz na nas potem gadać co zechcesz. Pasi?
- Jakieś ostatnie słowa przed śmiercią? - zapytał Remus.
- Tak - powiedział Syriusz, podczas gdy James już zniknął pod peleryną. - Za bardzo się martwisz.
I drzwi zamknęły się za nimi.
- Cóż, ja ostrzegałem - mruknął Remus, idąc w kierunku swojego łóżka.
James i Syriusz natomiast popędzili w stronę korytarza na trzecim piętrze. Ku ich zdziwieniu, był pusty.
- Spóźniają się - szepnął James, patrząc na swój zegarek. Minęło pięć minut, kiedy usłyszeli czyjeś głosy.
- O wy bachory, drugi raz mi nie wmówicie, że to wina Pottera i Blacka! Ja wam dam, szlajać się po nocy po zamku!
Szuranie po podłodze i sapanie.
- Filch - szepnął rozbawiony, choć równocześnie nieco zawiedziony Syriusz. I tak trzy postacie minęły ich o zaledwie kilka cali.
- Mój ojciec dowie się o tym! - warknął Mulciber, odpychając od siebie woźnego. - Sam potrafię chodzić!
- Do dyrektora, ale już!
- Panie Filch, pięćdziesiąt razy mam panu powtarzać, że to był POTTER? POTTER, ROZUMIE PAN?!
James i Syriusz zatkali dłońmi usta i cudem powstrzymali się od wybuchnięcia śmiechem. Przeszli z powrotem na siódme piętro, dotarli do portretu Grubej Damy, a potem spiralnymi schodami doszli do dormitorium. Remus zamrugał kilkakrotnie, kiedy Black i Potter zrzucili z siebie pelerynę-niewidkę i wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.
- C-co... Co jest? - zapytał Lupin, siadając na łóżku. - I uspokójcie się, bo obudzicie całą Wieżę!
- Filch ich złapał, znowu, tak jak wtedy z Nottem. No i zaprowadził ich do Dumbledore'a - zarechotał James.
- To był Potter, Potter, rozumie pan?! - zapiszczał Syriusz, naśladując zdenerwowany głos Smarkerusa. Remus uśmiechnął się mimowolnie.
- Dobra, teraz kładźcie się do łóżek, bo znowu wparuje McGonagall i znowu będę musiał jej kłamać w żywe oczy.
- Jasne, Lupciu. Nie mówiliśmy, że nie ma co się martwić?


Snape dał się złowić na haczyk po raz drugi. Nienawidził Jamesa Pottera i jego przyjaciół. Nienawidził wszystkiego, co się z nimi wiązało, i śledził ich po korytarzach, szukając okazji, żeby rzucić na nich jakiś urok. James uznał, że jego obowiązkiem jest odpowiadać na zaklęcia. Na korytarzach odbyły się cztery walki, przez co oboje mieli zarezerwowane dodatkowe godziny z nauczycielami podczas szlabanów. Wtedy James wpadł jednak na inny pomysł. Pewnego razu, siedząc z Remusem i Syriuszem w bibliotece i przeglądając różne księgi, natrafił na dziwne zaklęcie. Remus czytał dużo o zaklęciotwórstwie, poza tym oboje byli dobrzy w eliksirach. Ich wiedza zaowocowała wspaniałym pomysłem.
- Tylko jak podrzucimy mu ten szampon? - syknął Remus.
- Wrzucimy do jego torby. Dung mówił, że widział kiedyś szampon w jego torbie. Nie wiem czemu go nosi, i czy w ogóle go używa, przecież jego włosy są takie tłuste... Taki sam flakonik i chłopak w ogóle nie zorientuje się, że coś się zmieniło.


W międzyczasie Remus zdał sobie sprawę z tego, jak blisko jest już jego kolejna przemiana. Profesor June zatrzymał go pewnego dnia na korytarzu i oznajmił, że tym razem to on potowarzyszy mu w drodze do Wrzeszczącej Chaty.
- Dlaczego? Co się stało z panią Pomfrey? - zapytał Remus. Nie przepadał za nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Po tym, jak wypytywał Syriusza o jego bogina, poczuł, jakby ten mężczyzna chciał odciąć go od przyjaciół. Jakby oni nigdy nie mieli mu towarzyszyć podczas transformacji. Przez to nadzieja w sercu Remusa nieco przygasła.
- Cóż, zdecydowałem, że zrobię coś dobrego dla tej szkoły i dam jej odpocząć - odparł nauczyciel uśmiechając się lekko. - No wiesz, zanim opuszczę szkołę.
- Również pan opuszcza szkołę?
- Cóż, tak. Dumbledore ma dla mnie inną pracę. Ale nie martw się, polubisz twojego nowego nauczyciela. Żadnych boginów w przyszłym roku.
Coś przekrzywiło się w żołądku chłopca.
- Gdzie Pomfrey zwykle po ciebie przychodzi?
- Pokój Wspólny Gryffindoru. Niech pan zapuka w portret Grubej Damy, na pewno pana usłyszę - powiedział Remus, starając się uśmiechnąć, jednak mimo woli wyszedł mu z tego grymas.
- Przyjdę po ciebie o trzeciej. Chciałbym zamienić z tobą słówko na temat twoich wyników - głupi uśmieszek pojawił się na twarzy nauczyciela. - Co ty na to?
- Jasne, w porządku - mruknął Remus, zarzucając torbę na ramię. - Trzecia po południu, nie ma sprawy.
Zamierzał zamęczyć go pytaniami. Wiedział o ich tajemnicy.
W końcu nadszedł kolejny dzień. Zbliżała się trzecia, a Remus czuł się okropnie. Syriusz i Peter siedzieli razem z nim, podczas gdy James odrabiał swój szlaban dla profesor Hall. Gruba Dama krzyknęła nagle, a Syriusz spojrzał ponuro na Remusa.
- Nie martw się - powiedział słabo Lupin. - Nie powiem mu nic.
Syriusz nie wyglądał na przekonanego.
Remus podbiegł do portretu i otworzył drzwi. Ujrzał uśmiechniętą twarz June'a. Ból brzucha wrócił.
- Witaj, Remusie - powiedział wesoło nauczyciel, gdy chłopak dołączył do niego na korytarzu.
- Witam, profesorze - mruknął Remus.
Weszli na błonia i ruszyli wzdłuż jeziora, nad którym kilku uczniów robiło zawody w rzucaniu kamieniami.
- Usiądź, Remusie - powiedział nauczyciel. Remus przełknął ślinę i usiadł w cieniu drzewa.
- O czym dokładnie będziemy rozmawiać, profesorze?
- Jak długo jesteś pod wpływem klątwy? - zapytał June, ignorując jego pytanie.
- Jakieś dziewięć lat, a co?
- Ilu miałeś przyjaciół w ciągu tych dziewięciu lat?
- Skąd takie pytania, profesorze? - zapytał Remus, nie bardzo wiedząc, dlaczego nadal siedzi pod tym głupim drzewem.
- Niewielu, jak sądzę - powiedział June. - To musi być najlepszy czas w twoim życiu. Przybycie do Hogwartu i poznanie ludzi. Ludzi, którzy cię akceptują.
- Może powinniśmy już pójść do...
- Wiem, tak samo jak ty, co pan Black zobaczył w ten dzień, kiedy przyniosłem do klasy bogina - przerwał mu June. - Ale nie powiedziałem o tym nikomu, nie. Nie byłoby sposobu na udowodnienie tego, że podążał za tobą wzdłuż tunelu. Ale wiem, jak bardzo lubisz go i jego przyjaciół.
- To również moi przyjaciele, profesorze - powiedział Remus. - I nie mam pojęcia, o co panu chodzi. Jaki bogin?
- Widziałem twoje oczy, Remusie - odparł June. - Widziałem twoje oczy. Miały w sobie to samo przerażenie, jakie zwykło gościć w oczach mojego syna.
Nastała cisza, a następnie Remus zapytał bardzo cicho: - Eee... Pana syna?
- Był taki jak ty - mruknął nauczyciel, wpatrując się w jezioro. - Został ugryziony jako dziecko. Bardzo młodo, tak jak ty. Starałem się, żeby nie czuł się inaczej, niż pozostałe dzieci. Ale to było na nic - spojrzał na Remusa i uśmiechnął się smutno. - To go w końcu zabiło.
- Co? - Lupin przełknął głośno ślinę. Nigdy nie słyszał o przypadku, w którym klątwa w końcu zabiła poszkodowanego.
- Społeczeństwo. Jego tak zwani przyjaciele - prychnął June. - Właśnie to. Żyłem z bólem serca. Wiem, jak czasem siebie nienawidzisz, podczas niektórych nocy. I to, że mimo wszystko, zawsze będziesz w środku potworem. Tak, wiem wszystko na ten temat, Remusie.
- Cóż, przykro mi z powodu pańskiego syna, profesorze - mruknął Lupin, wpatrzony w ziemię. Miał ochotę się pod nią zapaść i zapomnieć o tej rozmowie.

- Mnie również jest - powiedział cicho June. - I chciałbym dać ci małą radę przed moim wyjazdem. Ludzie tacy jak pan Potter i pan Black. Musisz na nich uważać - odparł. - To ludzie, którzy wbiją ci nóż w plecy, kiedy nie będziesz patrzał. Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń w tym świecie. Szczególnie w tym świecie, który się zmienia z dnia na dzień.
- Nie sądzę, żeby Syriusz i James kiedykolwiek...
- Ostrzegam cię - powiedział June. - Nie zaufałbym im. Cóż, słońce zachodzi. Lepiej chodźmy już tam, gdzie powinniśmy.
Nauczyciel wstał, a Remus, na nogach jak z waty powlókł się za nim. Upewniwszy się, że nikt ich nie obserwuje, June szturchnął kijem narośl na Wierzbie Bijącej. Jej gałęzie znieruchomiały natychmiast. Weszli do tunelu. Remus czuł, że nie chce więcej rozmawiać z towarzyszącym mu mężczyzną. Czuł, jak gotuje się w nim złość. Nie pozwoli, żeby cokolwiek go zabiło. Bez wątpienia.
Zacisnął pięści, kiedy byli prawie przy wejściu. To było jego przekleństwem. To był jego koszmar. Ale to nie było jego życie.
- Tutaj cię opuszczę - odparł June. - Miłego wieczoru.
- Dziękuję, do widzenia - mruknął Remus, wchodząc do Wrzeszczącej Chaty i zamykając za sobą klapę. Usiadł na kanapie i czekał, aż chmury odsłonią księżyc. Za niedługo będzie tutaj tak siedział wraz ze swoimi przyjaciółmi. Znów będą razem. Nie będzie dłużej wilkiem. Będzie Remusem.
Był tak zmęczony, że z chęcią zasnąłby teraz i obudził się dopiero, gdy wzejdzie słońce. Może wtedy to wszystko nie bolałoby tak mocno.

piątek, 20 listopada 2015

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 23

Finał



- I profesor June ostrzegł cię, żebyś nic nie mówił? - zapytał Remus, nabijając na widelec ziemniaka.
- Nie, nie ostrzegł mnie - odparł Syriusz. - On mi groził. On wie o tobie.
- Myślisz, że też jest wilkołakiem? - zapytał James, upijając łyka soku dyniowego.
- Być może - powiedział Remus. - Cóż, właściwie to nigdy wcześniej nie spotkałem innego wilkołaka. Ale on może nim być. Muszą go umieszczać w innym miejscu, niż moja Chata. Nie było tam nikogo poza mną. Chyba, że ma jakieś lekarstwo na to, którym nie chce się podzielić z innymi wilkołakami.
- Mówiąc o tej chacie - zaczął James. - Słyszałeś, jak mieszkańcy Hogsmeade ją nazwali?
- Nie, jak? - zapytał Syriusz.
- Wrzeszcząca Chata - zaśmiał się Potter. - Mówią, że jest nawiedzana przez bardzo brutalne duchy - tu zerknął na Remusa - tak, faktycznie wyglądasz bardzo brutalnie.
- Poczekaj jeszcze kilka dni - mruknął ponuro Remus, wracając do jedzenia ziemniaków.
- A co z Junem? - zapytał Syriusz.
- Dumbledore nie zatrudniłby wilkołaka jako nauczyciela - odparł James.
- Ale przyjął mnie, prawda? - wtrącił się Remus.
- Tak, ale to jest różnica.
- Hej, chłopaki!

Wszyscy odwrócili głowę w kierunku Petera, który biegł rozpędzony w ich stronę z gazetą w ręce.
- Chłopaki, spójrzcie na to - wysapał, kładąc przed nimi Proroka Codziennego. - Masowe morderstwo mugoli zeszłej nocy! - wskazał palcem na obrazek, przedstawiający przynajmniej dwadzieścia ciał unoszących się nad ogniem i dymem. - Jedna osoba przeżyła. Powiedziała, że...
- Umiemy czytać, dzięki - mruknął Syriusz. Wziął gazetę od Petera i zaczął wertować tekst wzrokiem. - Piszą, że oszczędzili jednego człowieka. Zamaskowany człowiek zostawił go żywego, żeby przekazał innym wiadomość.
- Co to za wiadomość?
- Zaraz to znajdę - powiedział Black. - Powiedział, że kazano mu przekazać: Strzeżcie się Czarnego Pana, ponieważ nie spocznie, póki jego imię nie będzie budziło należytego strachu.
- Ten facet to niezły kawał roboty, co nie? - zapytał Peter, uśmiechając się. Pozostała trójka miała grobowe miny.
- To jakiś psychol - szepnął James.
- Gdzie to się stało?
- Nie napisali o tym - powiedział Syriusz, skanując artykuł. - Hej, patrzcie. Pracownik ministerstwa, Bartemiusz Crouch daje Aurorom prawo natychmiastowego zabicia śmierciożerców bez konsekwencji.
- W końcu się pokapowali, że to coś poważnego - westchnął Remus. - Teraz może zabójstwa ustaną.
- Nie byłbym taki pewny - powiedział Syriusz. - Dorastałem z ludźmi tego pokroju. Wiem, co są w stanie zrobić. Nie poddają się łatwo bez walki.


Finał Quidditcha miał się odbyć w pierwszą sobotę kwietnia między Gryffindorem a Ravenclawem. Ślizgoni byli nieco (a nawet mało powiedziane, że nieco) zawiedzeni faktem, że gra się ich nie tyczy. Chłopak o imieniu Nott rozdawał wszystkim kartki z napisem: Wspierajcie Dom Węża.
- Wspierajcie Dom Węża! - krzyczał, chodząc w tę i z powrotem wzdłuż tabeli Slytherinu rano przed meczem. - Nie idźcie na mecz! Wspierajcie Węża!
- To ich wina, że nie dostali się do finału - powiedział James. - Gdyby wykazali choć nieco inicjatywy, to...
- Masz zamiar to zjeść? - Syriusz przejął jabłko z ręki Jamesa i odgryzł kawałek.
- Cóż, właściwie to lepiej wyszło, że nie przeszli - ciągnął dalej okularnik. - Przynajmniej niktórej nie będzie próbował zrzucić nas z mioteł za pomocą zaklęć, czy coś.

Cała drużyna denerwowała się finałem.
- Cóż... To jest ostatni mecz dla wielu z nas tutaj - powiedział Adam, chodząc wzdłuż namiotu. Pozostała część zespołu siedziała na ławkach i dokonywała ostatnich korekt. - Będziemy bardzo tęsknić za Berthą w przyszłym roku, i miejmy nadzieję, że znajdziemy kogoś równie dobrego, jak ona. Jorkins, nie widziałem, żeby dziewczyna tak latała, od gry między Armatami i Osami w 72 roku, kiedy...
- Adam, proszę, zajmij się tym, czym powinieneś - westchnęła Graham.
- Och, dobrze, dobrze - mruknął Adam. - W każdym razie, grajcie dobrze, i proszę... Proszę, wygrajcie. Pamiętajcie, że chyba każdą piłkę możecie podać Jamesowi, no i wiecie... Aha, i ty, Graham, nie dąsaj się tak za każdym razem, kiedy ktoś nie poda ci piłki. Nie widziałem kogoś trzymającego kafla w ręku z tak kwaśną miną, odkąd Bagman nie dostał wówczas tłuczkiem w głowę w 68 roku. Teraz zwracam się do was wszystkich. Wyjdźcie tam i pokażcie, na co was stać.

Cała siódemka wyleciała na miotłach na boisko, gdy Davey zaczął wyczytywać ich nazwiska.
- A teraz drużyna Ravenclawu. Obrońca Scarlet Little, ścigający Webster Sartan, Lorane Podgen, Eli Dollings, szukający Benjamin Mullory i pałkarze, Wirrington i Warley. Wygląda na to, że zespoły są dość wyrównane, pod względem umiejętności i rozmiarów, jeśli wiecie, co mam na myśli. W przeciwieństwie do mojego ulubionego meczu z pewnym Domem, który był zbyt głupi nawet na to, żeby pojawić się dziś na tym boisku.
- Gudgeon!
- I tak oto pierwszy kafel został wyrzucony w powietrze - kontynuował Davey. - Potter przejmuje nad nim kontrolę, i oczywiście trafia. Dziesięć do zera dla Gryfonów. Wygląda na to, Dung, że znów przegrasz kasę. Dzięki, James!
James uśmiechnął się i wrócił na środek boiska. Tam ponownie podano mu kafel, więc chłopak popędził w stronę trzech pętli.
- Dwadzieścia do zera, Gryffindor! Nie dzięki Graham lub Bersterowi. Wygląda na to, że nawet Ravenclaw nie nadąża za umysłem Pottera. I on znów ma kafla, leci, i... CZEKAJ! UWAŻAJ!
James poczuł jak coś twardego uderza go w bok i zbacza nieco z kursu. Jeden z ścigających Krukonów przejął od niego kafla.
- HEJ! SARTANS! OSZUKUJESZ, TY KUPO...
- DAVEY GUDGEON! OSTRZEGAM CIĘ PO RAZ OSTATNI!
- A jednak, sędzia, który najwidoczniej jest ślepy...
- GUDGEON!
- Ponieważ oczywiście nie było żadnego nielegalnego przejęcia piłki, a drużyna Ravenclawu jest perfekcyjna pod każdym względem, nie powiem, no no, a sędzia ma jakiś powód, dla którego nie uzna, że to był faul...
- Daj mi ten mikrofon, Gudgeon!
Davey podskoczył i pobiegł przez trybuny, tańcząc między ramionami rozwścieczonej McGonagall.
- I mamy dwadzieścia do dziesięciu, Gryffindor! - zawołał Davey. - Wy też sądzicie, że ten jeden punkt miał zdobyć James, prawda? Ponieważ Potter zamierza wyciągnąć swojego dobrego kumpla z długów...
James spojrzał zszokowany na ścigającego Ravenclawu, który wcześniej go popchnął. Chłopak uśmiechał się szeroko do dziewczyn na trybunach.
- Wciąż jesteś żółtodziobem, Potter - zarechotał, szczerząc się do zdezorientowanego Jamesa.
- I Sartans ma piłkę! - krzyknął Davey, wciąż uciekając przed wściekłą nauczycielką. Leci w kierunku bramek, Darshings nie patrzy, och, Darshings, bo wynik może ulec zmianie, proszę, nie... I POTTER PRZECHWYTUJE PIŁKĘ! Nigdy nie widziałem, żeby ktoś przejął piłkę Sartansowi, a pani, pani profesor?
- Gudgeon, ostrzegałam cię. A teraz daj mi ten mikrofon.
- I przekazuje go do Berstera, Berster z powrotem do Pottera i... Ooo! To było nielegalne! To było złe! To nie było fair! Wirrington uderza w plecy Berstera i on upada! ON LEŻY NA ZIEMI!

James obejrzał się za siebie. Adam leżał na ziemi, trzymając się za brzuch i krzycząc z bólu. Wirrington patrzył na niego, jakby w szoku tego, co właśnie zrobił. Im bliżej Potter był Berstera, tym lepiej słyszał jego krzyki:
- WOW! NIE WIDZIAŁEM TAK MOCNEGO UDERZENIA TŁUCZKA OD MECZU W 68 ROKU!

- Potter zabiera piłkę i strzela! - Davey usiadł w końcu w swoim fotelu. Tuż obok usiadła zasapana McGonagall. - To daje nam trzydzieści do dziesięciu dla Gryffindoru. Teraz liczymy na Jorkins. Tak, chyba coś znalazła, nurkuje... To może być koniec sezonu... I kariery Jorkins. Pytałem ją, co zamierza robić po ukończeniu szkoły, a ona odpowiedziała, że chce pracować w Ministerstwie. To ja jej na to, czy grając i wyglądając tak dobrze, nadal chce pracować w Ministerstwie? To ona mi...
- Gudgeon, nie potrzebujemy biografii graczy!
- Dobrze, pani profesor, dobrze. A ona dalej nurkuje, dalej... Zaraz, czy ona ma znicza? Tak! Złapała znicza Ma go!
James spojrzał na Berthę, która trzymała wysoko w górze rękę ze zniczem i kopała nogą w powietrzu w akcie radości. Berster próbował wydostać się z sideł pani Pomfrey i wybiec do swojego zespołu na boisko. Ale Pomfrey nie pozwoliła mu odejść.
James wylądował obok Dashingsa i Graham i pobiegł do Greasinga i Grudginsa którzy gratulowali sobie świetnej gry.
- I GRYFFINDOR ZDOBYŁ PUCHAR! STO OSIEMDZIESIĄT DO DZIESIĘCIU! - Davey eksplodował. - GRYFFINDOR ZDOBYŁ PUCHAR!
James został podniesiony wraz z Berthą w górę, tłum krzyczał ich nazwiska w entuzjazmie. To był najwspanialszy moment w jego życiu.

sobota, 14 listopada 2015

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 22

Największy lęk Syriusza




Profesor June miał dla swoich uczniów kolejną niespodziankę w poniedziałek po meczu Quidditcha. Podczas gdy wszyscy zajmowali swoje miejsca, nadal gratulując Jamesowi jego niesamowitej gry, nauczyciel wyciągnął na środek klasy dużą walizkę. Potter uśmiechnął się i zmierzwił ręką włosy, robiąc na nich jeszcze większy nieład. Zdezorientowany nie zauważył ławki i uderzył stopą o jej nogę. Syknął z bólu i pośpiesznie zajął swoje miejsce.
- Myślisz, że jesteś kimś wyjątkowym, hm? - zaśmiał się Syriusz, siadając obok niego.
- Spadaj - mruknął James.
- Klasa, cicho! Chciałbym już zacząć swoją lekcję - zawołał nauczyciel, walcząc z walizką. - Dziś będziemy się uczyć o boginach. Tego znalazłem w swoim gabinecie zeszłej nocy, i nie ukrywam, napędził mi niezłego stracha. Ktoś wie, czym są boginy?
Nikt nie podniósł ręki.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze - wymruczał June, stawiając walizkę na swoim biurku. Skrzeczała i podskakiwała, jakby była żywa. - Otwórzcie podręczniki na stronie czterysta dziewięćdziesiątej ósmej żeby zobaczyć ilustrację i opis. Panie Lupin, mógłbym prosić o przeczytanie go na głos?

Remus otworzył swój podręcznik i zaczął czytać, podążając wzrokiem za swoim palcem.
- Boginy są mrocznymi kreaturami, które zazwyczaj zamieszkują szafy, biurka, komody, lub tego typu ciemne, zamknięte pomieszczenia. Bogin nie ma określonej formy do czasu, gdy ktoś nie pojawi się w pobliżu. Wówczas przybiera postać tego, czego najbardziej boi się ofiara.
- Właśnie - powiedział June. - Jedynym sposobem, żeby pokonać bogina jest zmylenie go. Panie Lupin, mógłbym pana prosić o wystąpienie na środek klasy? Udowodnimy to.
Remus wstał spokojnie z miejsca i podszedł do nauczyciela.
- Teraz posłuchaj mnie uważnie. Za chwilę otworzę tę walizkę i pojawi się przed tobą prawdziwy bogin. Przybierze kształt twojego największego strachu - powiedział June. - Ale nie przejmuj się. Te stworzenia bardzo łatwo pokonuje śmiech. Dlatego musimy stworzyć jakąś zabawną sytuację. Kiedy bogin się uniesie, chciałbym abyś podniósł swoją różdżkę i pomyślał o jakimś komicznym sposobie zmiany jego formy. Następnie machnij różdżką i wypowiedz to zaklęcie: Riddikulus. Proszę, ustawcie się w kolejce. Panno McCabe, pani zaczyna kolejkę, zaraz po panu Lupinie. Panie Black, pan będzie ostatni. Wszyscy zrozumieli? Musimy to zrobić w szybkim tempie. Teraz liczę do trzech, jasne, panie Lupin? Dobrze. A więc zaczynamy. Raz, dwa, trzy!

Walizka otwarła się, a nad Remusem uniosła się biała, oślepiająca kula. Chłopak sapnął i wytrzeszczył oczy. To była pełnia. Jak u licha miał zrobić z tym jakąś komiczną sytuację? Spojrzał zdezorientowany na June'a. Cała klasa już wiedziała, czym jest...
- Szybko, zrób to teraz - powiedział June.
Remus zaczął rozmyślać gorączkowo, po czym uniósł różdżkę i powiedział: - Riddikulus!
Mała figura krowy jak gdyby wyskoczyła z pełni i stanęła na środku klasy, mucząc. Uczniowie zaśmiali się głośno.
- Dalej, panno McCabe, nie przestawajmy!

Hestia stanęła w miejscu, w którym wcześniej stał Remus. Krowa przemieniła się w czarną, zamaskowaną postać. W śmierciożercę.
- Riddikulus! - krzyknęła dziewczyna. Śmierciożerca zamienił się w clowna. Kolejna salwa śmiechu.
Jeden po drugim, uczniowie podchodzili na środek klasy, gdzie June chwalił ich dobrą pracę i wywoływał kolejne osoby. W końcu Peter stanął przy nauczycielu i odchrząknął głośno.
Bogin zmienił się w samego Petera. Tyle, że tamten Peter był inny. Leżał na ziemi, z szeroko otwartymi oczami. Był martwy.
- Ri... R-riddikulus! - wysapał Pettigrew. Bogin nie zmienił swojej postaci.
- Riddikulus!
Bogin nadal nie ustąpił.
- Cóż, ważne że pan próbował, Pettigrew. Może innym razem. Dalej, panie Potter!

James wyszedł na środek, a martwy Petter błysnął oślepiająco zielonym światłem. Szybko zmienił formę. Zamiast niego nad klasą unosił się Mroczny Znak. Czaszka z wężem między zębami.
- Riddikulus! - krzyknął James, na co czaszka jakby zakrztusiła się gadem.
- I ostatnia osoba. Chodź tutaj i skończ z tym - odparł zadowolony June. Syriusz dzielnie wyszedł na przód i podniósł różdżkę, trochę za wcześnie, choć i tak jego bogin ryknął przerażająco.
Remus wpatrywał się w niego przez chwilę, a później przeniósł wzrok na Syriusza, który stał sztywno z szeroko otwartymi oczami.

Bogin Blacka miał sierść i ogon. Stał na czterech łapach, i wywąchiwał coś w powietrzu. Następnie stanął na dwóch tylnych kończynach, jego pysk przeciął powietrze. Nagle całą klasę wypełniło jego wycie. Uczniowie krzyknęli.
To była ilustracja ze strony 394. Tyle, że zwierzę miało nieco inny kolor i było mniejsze. Jego sierść była w kolorze włosów Remusa.
- Panie Black, może pan zająć swoje miejsce - powiedział surowym tonem June. June wiedział. On wiedział. Sądząc po wyrazie jego twarzy był zdenerwowany.
Ale Syriusz nie potrafił się poruszyć. Remus, zszokowany, patrzał jak nauczyciel popycha go lekko na swoje miejsce, bogin zmienia się w leżące na ziemi płaczące i krzyczące dziecko i jednym machnięciem różdżki umieszcza je z powrotem w walizce.
- Cóż, myślę, że to wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień - powiedział mężczyzna, ocierając czoło. - Może spróbujemy ponownie innego dnia.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy zaczęli opuszczać klasę. Remus zgarnął swoje książki i nie odzywając się do pozostałych Huncwotów wyszedł z pomieszczenia.
- Panie Black, mogę pana prosić na chwilę? - zapytał June, chowając swoją walizkę do szafy. Syriusz złapał swoją torbę i podszedł do biurka.
- Tak, panie profesorze?
- Wiem, kim był twój bogin - zaczął mężczyzna. - I nie mam zielonego pojęcia, jak odkryłeś...
- Nie wiem, o czym pan mówi - powiedział Syriusz chłodno.
- Wiesz dokładnie o co mi chodzi - odparł June. Jego oczy płonęły. Stracił ten spokój, który zawsze miał w sobie na lekcjach. - Oboje wiemy. I ostrzegam cię, żebyś nikomu o tym nie mówił. Jeśli dojdą mnie słuchy, że kręcisz się wokół tej...
- Naprawdę nie wiem co ma pan na myśli - odpowiedział Black. - To było zdjęcie z mojego podręcznika w pierwszej klasie. Może pan sprawdzić, jeśli mi pan nie wierzy. Strona trzysta dziewięćdziesiąt cztery.
- Dlaczego boisz się wilkołaków? - spojrzenie nauczyciela złagodniało.
- Czy mogę już iść, profesorze?
June niechętnie pokiwał głową. Syriusz wstał i ruszył w stronę dormitorium, bojąc się reakcji Remusa na jego bogina.


- Co z nim?
James pokręcił ponuro głową i odpowiedział: - Nie bardzo, stary. Właściwie to w ogóle się do nas nie odezwał.
Drzwi do dormitorium były zamknięte, a Remus nie zamierzał wpuścić żadnego z trójki chłopców do środka. Za drzwiami było cicho. Syriusz właśnie przybył i ominął śpiącego na podłodze Petera. James stał oparty o drzwi, zerkając na zegarek.
- Dochodzi dziesiąta, i jeśli zaraz nie wejdziemy do środka, to przyjdzie tu któryś z prefektów i się na nas powydziera.
- Z drogi - powiedział Syriusz i uderzył w drzwi. - Remus! Ej! Otwieraj te drzwi! Musimy pogadać!
Żadnej odpowiedzi.
- Remusie, skończ. Po prostu otwórz te drzwi, to ci wytłumaczę...
- Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień! - Remus krzyknął zza drzwi.
- Spójrz - odparł Black, podchodząc bliżej. - Jesteśmy zmęczeni. Chcemy się położyć spać. Trzy czwarte tego pokoju jest nasze. Wpuść nas. Teraz.
Brak odpowiedzi.
- Kurczę, Remusie! - jęknął James. - To już trzy godziny!
- Przestań się dąsać i wyłaź stamtąd! - warknął Syriusz.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich wściekły Remus. Dopiero teraz Syriusz dostrzegł, że Lupin jest już tak wysoki, jak on.
- Dąsać? Dąsać?!
- Remus...
- Masz rację - przerwał mu Remus, przeciskając się między nimi i zbiegając w dół po schodach. - Trzy czwarte tego pokoju jest wasze? Skądże! Cały jest wasz.
- Remusie, zamierzamy porozmawiać o tym wszystkim, zanim pójdziemy spać - powiedział James, schodząc za nim po schodach. - Jesteście przyjaciółmi, i nie zniszczy tego żaden głupi bogin. W porządku?
Lupin nie odpowiedział, tylko usiadł w fotelu przy kominku.
- Syriuszu, chodź tutaj - rozkazał James. Syriusz nie ruszył się z miejsca. Skrzyżował ręce na piersiach i oparł się o framugę drzwi.
- Nie mam kontroli nad tym, jaką formę przyjmuje to coś.
Remus zignorował Syriusza, i spojrzał prosto na Jamesa. - Nie obrażam się. Po prostu zostawcie mnie samego.
- Remus - zaczął James.
- Zostaw mnie w spokoju - powtórzył Remus, nieco ciszej, przenosząc wzrok na kominek. James westchnął i spojrzał na Syriusza.
- Cóż, lepiej wracajmy do łóżek.
Syriusz, rzucając ostatnie spojrzenie Remusowi, wraz z Jamesem wciągnął śpiącego Petera do ich dormitorium.
Remus nie spał tej nocy. James słyszał jak chodzi w kółko po Pokoju Wspólnym, podczas gdy sam nie umiał zasnąć.


Syriusz i Remus nie odzywali się do siebie następnego dnia, a nawet i dłużej. Właściwie, to Lupin nie towarzyszył im nawet w ich nocnych eskapadach. Ogłosił im nawet, że nie wybiera się w marcu do Hogsmeade.
- Nie czuję się na siłach, żeby jechać - powiedział. - Pełnia się zbliża, i w ogóle. - Rzucił przez ramię Jamesa spojrzenie na Syriusza, który starał się patrzeć w innym kierunku.
Tym sposobem pozostawił zwiedzanie Hogsmeade Dungowi, Daveyowi, Syriuszowi, Jamesowi i Peterowi samym w sobotę. Wyszli wcześnie rano i znaleźli się w Trzech Miotłach, siadając obok kominka.
- Cześć, chłopaki - atrakcyjna kobieta podeszła do ich stolika i uśmiechnęła się czarująco. - Nie widziałam was tu wcześniej. No, z wyjątkiem ciebie, ciebie znam, prawda?
Spojrzała na Dunga, który uśmiechnął się słodko. - Tak, proszę pani. Spotkaliśmy się wcześniej.
- Tak, spotkaliśmy - odparła kobieta. Nie wyglądała na zadowoloną z tego faktu. - Cóż, nazywam się Rosmertą i jestem właścicielką tego miejsca. Co mogę wam podać?
- Pięć piw kremowych - powiedział James.
- To wszystko?
- Tak, madame - odparł James, przeczesując ręką włosy. Rosmerta uśmiechnęła się do niego po czym udała się z powrotem w stronę baru.
- Jak to się stało, że mól książkowy nie jest tu z nami? - zapytał Davey Syriusza. Black wzruszył ramionami.
- Nie był na siłach - powiedział James, i szybko przeszedł do rozmowy o Quidditchu. Davey był taką osobą, która po rozpoczęciu tematu, który kocha, nie potrafiła złapać oddechu. I tak musieli zamówić kolejną rundę piw kremowych, żeby utrzymać tok myślenia chłopaka.
- Jak obstawiasz kolejny mecz? - zapytał Davey Dunga. - Dziesięć galeonów na Jamesa? Zdobędzie co najmniej czterdzieści punktów.
- Czterdzieści? Aaaj! On ciągle jest nowicjuszem - Dung powiedział, nieco niewyraźnym tonem. - Nie więcej niż dwadzieścia.

- Stoi - chłopcy uścisnęli sobie ręce. Davey pochylił się nad Jamesem i szepnął: - Lepiej zdobądź ponad dwadzieścia punktów. Jestem spłukany! Wydałem całą kasę na prezenty świąteczne.
James uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Widziałeś twarz Graham, jak zobaczyła, jaki dobry jesteś? - zarechotał Dung.
- Tak, widziałem. Co z nią nie tak?
- Cóż - zaczął Davey. - Graham jest w drużynie od czwartego roku. Miała swój czas świetności dopóki nie huknęła kaflem Betty Benett. Och, to była piekielna dziewczyna! Najlepsza, jaką kiedykolwiek miała nasza drużyna. Uwierz mi, lepsza nawet od Berty. No i dużo osób myślało, że ona zrobiła to specjalnie, chociaż wiesz, nie tak łatwo zranić kogoś kaflem. I no, wiesz. Wielu ludzi myślało, że ona to zrobiła, żeby pozbyć się konkurencji.
- A zrobiła tak?
- Oczywiście - powiedział Dung, biorąc łyk piwa. - Ona cholernie lubi współzawodnictwo. Więc uważaj na kafla. Bo jak ci go poda trochę za mocno, to... No.
Cała piątka wybuchnęła śmiechem, a James zawołał madame Rosmertę, żeby zamówić kolejną rundę.


Kiedy Syriusz, James i Peter dotarli do Hogwartu i otwarli drzwi do dormitorium, ich oczom ukazała się zaskakująca scena. Remus, ubrany w szalik i rękawiczki, właśnie zamykał swój kufer. Wszystkie jego rzeczy zniknęły z pokoju. Spojrzał na chłopców lekko zdezorientowany.
- Remus, co ty...
- Odchodzę - powiedział cicho, chwytając rączki swojego bagażu.
- I nawet się nie pożegnasz? - pisnął Peter, wytrzeszczając wodniste oczka.
- Czekaj, dlaczego odchodzisz? - warknął Syriusz.
- Ponieważ zdecydowałem, że koniec z takim oszukiwaniem - powiedział głośno Remus. - Ponieważ... To nie ma sensu... Ponieważ ja już zawsze będę... A z resztą, nie ważne, to nie miejsce dla mnie.
- Oszalałeś - powiedział James. - Przez dwa lata ćwiczymy tą głupią zamianę w animaga, a ty po prostu chcesz to skończyć? To nie w twoim stylu!
- Pa - powiedział Remus, taszcząc swój kufer za sobą, jednak Syriusz wyskoczył przed niego niebezpiecznie i zamknął drzwi do dormitorium z łoskotem. Remus spojrzał na niego niepewnie i zacisnął zęby.
- Odsuń się, Syriuszu.
- Nie, nie pozwolę ci stąd wyjść - powiedział Syriusz. - Nie masz odchodzić z tej szkoły z mojego powodu.
- To nie ma nic wspólnego z tobą - odparował Lupin, i znów udał się w stronę drzwi, jednak Syriusz pchnął go z powrotem w tył. Remus spojrzał na Blacka z lekkim przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- Syriuszu - powiedział James, jednak chłopak go nie słuchał.
- Spójrz, Remusie. Oboje wiemy, że ani ty, ani ja, nie możemy zmienić tego, co zobaczyliśmy - zaczął Black. - Chciałbym, ale nie mogę. Chcesz poznać prawdę, Lupin? Boję się śmierci tej rzeczy, której zobaczyłem w tamtą noc. Nie mogę kłamać. Boję się. Tak, to prawda. Syriusz Black się czegoś boi. Ale musisz mi pokazać, że nie mam podstaw co do tego. Nie możesz tak po prostu odejść, cholera! Nie w ten sposób!
Remus spojrzał na niego i zacisnął palce na uchwycie kufra.
- Świat nie kręci się wokół Syriusza Blacka i Jamesa Pottera. Są inne rzeczy...
- Nie, nie ma innych rzeczy! - powiedział odważnie Syriusz.
- Profesor McGonagall się mnie boi. Jak myślisz, dlaczego ona traktuje mnie tak... Słodko? Chciałem ją zaatakować! Darryl myśli, że jestem potworem, a teraz jeszcze ty...
- Nikt nie myśli, że jesteś potworem! - wtrącił się James. - Jeśli by tak było to myślisz, że próbowalibyśmy cię tu zatrzymać, nie mówiąc już o tym, że przygotowujemy się do tego, żeby schodzić do tego tunelu razem z tobą?
Remus rozluźnił nieco uścisk palców na rączce kufra. James kontynuował.
- Ciągle myślisz, że cię opuścimy, Lupin. A tymczasem ty porzucasz nas, bo się tego obawiasz. Nie jesteś sam, Remusie.
- Ale jestem - szepnął Lupin.
- Nie - to Peter włączył się do rozmowy. - Nie jesteś. Pamiętasz? Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, pamiętasz? Czy nie tak ustaliliśmy?
Remus spojrzał na Petera, potem na Jamesa, a w końcu na Syriusza.
- Niech to szlag z wami wszystkimi - powiedział słabo Remus, na co James uśmiechnął się szeroko. Chwycił jego kufer i odstawił go z powrotem na swoje miejsce, obok łóżka Lupina. Syriusz nie drgnął z miejsca, jakby niepewny, czy Remus zaraz nie wstanie i nie wybiegnie z dormitorium. Ten tylko uśmiechnął się i ściągnął szalik.
- Wiesz, bardzo boję się czarnych psów - powiedział do Syriusza. Kącik wargi Blacka drgnął nieco ku górze.

poniedziałek, 9 listopada 2015

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 21

Slytherin i Gryffindor



- Mam zamiar to zrobić - powiedział definitywnie Peter, gdy James i Syriusz przywlekli swoje kufry do dormitorium.
- W tym momencie?
- Tak, właśnie w tym momencie. Czemu nie? - Peter odchrząknął i zacisnął powieki. Jego twarz stężała.
- Peter, jestem zmęczony - powiedział James, opadając na swoje łóżko jak marionetka. Remus, dotąd wczytany w książkę o animagach, zerknął na niego zza opasłego tomu i zmarszczył lekko czoło.
- Nie wyglądasz za dobrze - odparł okularnik, zezując na stojącego na środku pokoju przyjaciela.
- Nie mów do mnie.
- Wystarczająco dobrze, jak dla mnie - powiedział spokojnie Remus. Syriusz zorientował się, że był o wiele wyższy. Przynajmniej o cal. Mały Remus rósł znacząco, przez co James jakby się kurczył. Chłopcy się zmieniali, nawet Syriusz. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy jego głos spadł co najmniej o oktawę. Dojrzewali.
- Coś się poszczęściło szczurkowi? - zapytał Black, dźgając kciukiem nadal koncentrującego się mocno Petera. Remus pokręcił głową.
- Był pewien, że jest leniwcem - zaśmiał się Lupin. - I byłem skłonny w to uwierzyć. Ale nie, to nie to zwierzę.
Peter ściągnął brwi i przygryzł wargę.
- Chyba widzę wiewiórkę. Czy to ma jakiś sens? - zapytał.
- Spójrz na mnie - powiedział nagle James, wstając z łóżka. - Robisz to źle. Słuchaj, nie martw się tym, że nie widzisz zwierzęcia. Nie myśl o tym. Myśl o sobie. Połącz się ze swoją osobowością. Ja się połączyłem, kiedy myślałem o lataniu.

Syriusz przełknął głośno ślinę. Myślami był w chwili, w której odkrył, jakim jest zwierzęciem. Poznał swoją osobowość, kiedy myślał o najbardziej znienawidzonych rzeczach. Kiedy było w nim najwięcej nienawiści. Poczuł, jak przewraca mu się żołądek.
- Ok, rozumiem - powiedział Peter.
- Nie odzywaj się - warknął Syriusz, a Pettigrew pokiwał posłusznie głową.
- Okej.
- Powiedziałem, nie odzywaj się.
- Wybacz.
Minęła kolejna minuta, a może dwie, kiedy Peter pokręcił głową.
- Nic nie widzę.
- Zapomnij o tym, że chcesz coś zobaczyć - poinstruował go James. - Myśl tylko o sobie. Zapomnij, że tu jesteśmy. Chodzi tylko o ciebie.
Peter skinął głową i zacisnął mocniej powieki. Nagle otworzył szeroko oczy i podskoczył w miejscu.
- JESTEM SZCZUREM! SZCZUREM! - krzyknął.
Trzech chłopców zmarszczyło czoła i spojrzało po sobie.
- To było oczywiste - warknął Syriusz. - Dlaczego nie odgadliśmy tego wcześniej?


Teraz, kiedy cała trójka wiedziała już, jakimi są zwierzętami, nowy rodzaj nadziei zagościł w sercu Remusa. Transformacja w styczniu nie przebiegła aż tak źle. Może dlatego, że wiedział, że niedługo już nie będzie sam. Będzie z przyjaciółmi. Chyba własnie ta myśl pomogła mu w zachowaniu nieco zdrowego rozsądku.
W lutym zdecydowali się przejść do kolejnego etapu. James znowu próbował jako pierwszy. Remus usiadł na łóżku i przeczytał kolejną instrukcję.
- Piszą, że teraz musisz stać się tym zwierzęciem sercem i duszą - odparł. - Cokolwiek to znaczy. To wszystko, co napisali.
- Zwariowałeś? - syknął James. - To wszystko? Nie ma żadnej innej wskazówki?
- Lubią trzymać w tajemnicy, nie? - skomentował Syriusz.
- Nie umiem stać się sarną!
- To jest jeleń.
- Cokolwiek to jest, nie potrafię tego zrobić! - jęknął James.
- Przynajmniej spróbuj - powiedział błagalnie Remus. - Chociaż... Chociaż pomyśl o tym. Gdzie żyją jelenie?
- Cóż, zgaduję, że w lesie - prychnął Potter. - Ale...
- Więc wyobraź sobie, że jesteś w lesie.
James westchnął i zamknął oczy. Nie mógł tego zrobić. To było szalone! Powinni po prostu przestać. To było zbyt skomplikowane.
- Nawet nie próbujesz - skarcił go Remus.
- Próbuję - odparł James i wrócił do myślenia o lesie.
Las był bardzo... Drzewiasty. Wypełniony drzewami. I liśćmi. W powietrzu unosił się jego specyficzny zapach, którego chłopak nigdy nie czuł. Kopyta uderzały o ziemię. Skoczył na swoją zdobycz, zjadał tego głupiego jelenia kawałek po kawałku. Był tygrysem. Był...
- To nie działa - powiedział szybko. - Ciągle wyobrażam sobie siebie jako tygrysa.
- To potrwa dłużej, niż myśleliśmy - westchnął Remus, zatrzaskując książkę. - I mówię ci to po raz ostatni, nie jesteś tygrysem. Jesteś jeleniem. Pogódź się z tym.
James zmarszczył brwi, i mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak głupi jeleń położył się do łóżka.


Ich trzeci nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią miał na nazwisko June, i był bardzo miłym człowiekiem, który bardzo polubił Remusa. To oznaczało, że było już dwóch nauczycieli, którzy go faworyzowali, pomyślał Syriusz.
Był niewysokim człowiekiem z jasnymi włosami i szerokim uśmiechem. Miał ciekawy sposób nauczania. Póki co studiowali życie czerwonych kapturków, jednak wkrótce mieli zobaczyć coś ciekawego. I rzeczywiście, na ich pierwszej lutowej lekcji, June stał z ręką opartą na czymś niewidzialnym.
- Ile osób może to zobaczyć? - zapytał, kiedy uczniowie zajęli swoje miejsca.
Żaden z Huncwotów nie podniósł ręki, jednak kilku innych uczniów to uczyniło. Syriusz spojrzał na Jamesa i pokręcił głową. James wzruszył ramionami.
- Co to jest?
- Zgaduję, że testral - powiedział James.
- I masz rację, panie Potter - odparł June, klepiąc ręką powietrze. - To kreatura, podobna do konia, którą mogą zobaczyć tylko osoby, które widziały czyjąś śmierć. Ja jestem w stanie je zobaczyć od czasu, kiedy miałem dwadzieścia lat a moja mama umarła na moich oczach. To dobrze, że tak wielu z was ich nie widzi, bo nie musieli przeżyć tak wielkiego smutku. Dzięki Bogu za to, hm? Teraz, dla tych, którzy nie widzą testrala, proszę otworzyć swoje podręczniki na stronę 413. Macie tam ilustrację.
Większość klasy wykonała polecenie nauczyciela. June kontynuował swoją lekcję, jednak James go nie słuchał. Chłopak po prostu patrzał w pustą przestrzeń przed sobą. Ile czasu minie, zanim zobaczy to coś? Jak długo, zanim pojawi się przed nim ta kreatura?


Pierwszy mecz Quidditcha zaplanowano na pierwszą sobotę lutego. James był tak podenerwowany, że nie potrafił się zmusić do jedzenia i spania. Zaczął wyglądać tak źle, jak Remus dzień przed nocą przemiany. Każdy dopingował mu na treningach, na których odwalał kawał świetnej roboty. Poza tym, było jeszcze dwóch ścigających. To nie było tak samo jak z jednym obrońcą, czy coś.
Wreszcie nadszedł ten dzień, i Remus z Syriuszem, oboje cali w złocie i czerwieni, zeszli razem z Jamesem na boisko.
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zwrócić swoje śniadanie - skomentował Syriusz. - Nie martw się tak Jimbo. Będzie dobrze.
- Ty tak myślisz - mruknął James i powlókł się w stronę namiotu. Pozostała szóstka graczy już tam siedziała. Greasing uśmiechnął się do niego i pomachał mu. James odwzajemnił gest.
- Ach, Potter - powiedział Adam. - Jak się czujesz? Nie widziałem kogoś tak zdenerwowanego od meczu Harpii z Niemcami w 71 roku.
- Czuję się dobrze - skłamał James, i przebrał się w strój do Quidditcha. Kilka minut później znalazł się na boisku.
Mecz komentował Davey Gudgeon, a jego głos potoczył się echem po całym boisku.
- Gryffindor kontra Slytherin! - oznajmił. - Pierwszy mecz w tym sezonie. Kilka nowych twarzy w składach. Nowy pałkarz Ślizgonów, który strząsnął sami wiecie co z głowy Severusa Sna...
- Gudgeon! - ostrzegła go profesor McGonagall.
- Ale wracając do dzisiejszej gry. W drużynie Gryfonów mamy obrońcę Hugo Dashingsa, ścigających Adama Berstera, Kenneth Graham i nowicjusza Jamesa Pottera, szukającą Berthę Jorkins oraz pałkarzy, Gilberta Grudginsa i nowego Orlicka Greasinga!

Gracze ustawili się na swoich pozycjach, podczas gdy Gudgeon wymieniał członków drużyny Slytherinu. James przyglądał się uważnie każdemu z nich. Następnie przeniósł wzrok na trybuny. Odnalazł swoich przyjaciół, stojących obok Hagrida z uniesionymi różdżkami piszącymi w powietrzu: NA PRZÓD, LWY! Hagrid, rozpromieniony, uniósł dwa kciuki w górę. Jamesowi przypomniał się dzień, w którym wylądował w jego chatce po tym, jak prawie nie zabił go buchorożec i mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Pomachał gajowemu i swoim przyjaciołom, po czym przeniósł wzrok na graczy.
- Chcę uczciwej gry - powiedziała profesor Hooch. - To dotyczy również ciebie, Berster.
- Co? - zapytał Adam, jednak Hooch go nie usłyszała, tylko wyrzuciła kafel w górę i wycofała się na ubocze. Adam złapał go z łatwością i przekazał Graham.
- Niezły chwyt, Graham - krzyknął Gudgeon. - I byłoby miło, gdybyś łapała tak przez całą grę, Ken, bo założyłem się z Dungiem o ciebie.
- Gudgeon...
- Przepraszam, pani profesor.
Graham następnie przekazała kafla Jamesowi, który szybko poleciał w stronę pętli. Złapał kafel i przerzucił go przez najmniejszą obręcz.
- I dziesięć punktów dla Gryffindoru! - zawołał Davey. - Dziesięć do zera dzięki Jamesowi Potterowi, nowemu ścigającemu! Dajesz, młody!
Tłum ryknął. Syriusz i Remus szaleli na trybunach. James zaśmiał się i przeleciał z powrotem na środek boiska. Tym razem Hooch podała kafel jemu. Okularnik, nie zwracając uwagi na Adama i Kenneth, rzucił go prosto w środkową obręcz.
- Dwadzieścia do zera, Gryffindor! - krzyknął Davey. - Potter przejął kontrolę nad piłką i wydaje się, że to właśnie jego Gryfoni potrzebują, żeby zdobyć Puchar!
Graham była nieco poirytowana tym, że jest totalnie ignorowana, więc posłała Jamesowi ostrzegawcze spojrzenie gdy podlecieli znów na środek boiska.
James uśmiechnął się do siebie. On na prawdę był w tym dobry!

- Potter znów ma kafla, leci w kierunku bramki, i... GOOOL! Trzydzieści do zera dla Gryffindoru!
- Dobra robota, Potter - powiedział Adam, przelatując nad Jamesem. - Nie widziałem, żeby ktoś tak szybko zdobył tyle bramek, od czasu trzeciego meczu w mojej karierze!
- Pomyślałeś o tym, żeby podać tę piłkę jeszcze dzisiaj komuś innemu? - zawołała Graham. James zmarszczył czoło. Ale przecież wygrywali, czyż nie?
- James znów ma kontrolę nad kaflem, znów leci w kierunku bramki i... JAMES! UWAŻAJ, TŁUCZEK!
James pochylił się i tłuczek uderzył w trybuny Ślizgonów.
- TEN IDIOTA...
- DAVEY GUDGEON! OSTRZEGAM CIĘ, ŻE...
- Na prawdę przepraszam, pani profesor - odchrząknął Davey i kontynuował: - Potter trafia ponownie, mamy czterdzieści do zera dla Gryffindoru. Jorkins ciągle szuka znicza i wygląda na to, że nie jest w stanie go nigdzie znaleźć. Pucey lata za nią jak smród po gaciach, i...
- GUDGEON!
- I również nie potrafi go znaleźć. Tymczasem Potter łapie kafla i wygląda na to, że znów zdobędzie punkty. Leć, Potter, dalej!
Spojrzenie Graham było coraz bardziej irytujące.
- Potter nadal ma kontrolę. Harting zbliża się do niego, James podaje do Berstera, Berster oddaje Potterowi, znów podaje do Berstera, Berster do Pottera i... TAAK! James znowu przerzuca przez pętlę! Pięćdziesiąt do zera dla Gryffindoru! Jeśli tylko Graham coś by zrobiła, to mógłbym powiedzieć, że w tym roku cały zespół świetnie sobie radzi!
- Zachowaj swoją opinię dla siebie, Gudgeon! - skarciła go profesor McGonagall.
- NA PRZÓD LWY! NA PRZÓD LWY! - Syriusz zdzierał sobie gardło na trybunach, a pozostali poszli w jego ślady. James uśmiechnął się szeroko, i zakręcił się na miotle. Podniósł ręce wysoko w górę i pomachał publiczności.
- I Potter pokazuje nam swoją niesamowitą kontrolę nad miotłą. Jego Zmiatacz 2 nie jest może tak dobry jak Zmiatacz 3, ale to na prawdę jest bez znaczenia. To zawodnik, który na każdej miotle będzie świetny. O, James ma kafla, zbliża się, gooool! Sześćdziesiąt punktów dla Gryfonów! Niesamowite!
Czyżby Ślizgoni nieco przysnęli? Co jest? Wstawać, Slytherinie!
Nagle kątem oka dostrzegł Berthę Jorkins, która zanurkowała w dół boiska za czymś malutkim i złotym.
- Wydaje się, że Jorkins wypatrzyła znicza! Panie i panowie, to może być to, to może być ten punkt kulminacyjny i... TAK! Bertha Jorkins złapała znicza! Gryffindor wygrywa dwieście dwadzieścia do zera!

Dobre trzy czwarte tłumu w czerwieni i złocie wstało z miejsc i krzyczało wniebogłosy, aż Jamesa uszy bolały. Zleciał na ziemię i uśmiechnął się szeroko do Syriusza, Petera i Remusa, którzy biegli w jego stronę.
- NA PRZÓD, POTTER! NA PRZÓD, POTTER! - krzyczały trybuny. James pomachał im z szerokim uśmiechem na twarzy. Nigdy nie czuł się tak ważny. Syriusz i Remus rzucili się na niego. Pozostali Gryfoni wylali się na boisko po tym, jak Ślizgoni zniknęli z pola widzenia.
- Nie widziałem tak świetnej gry od Mistrzostw Świata w Quidditchu w 72 roku. To było między USA i Austrią - powiedział Adam, klepiąc go po plecach. - Świetna robota, Potter. Świetna robota.
James spojrzał ponad głowami i uśmiechnął się na widok rudych włosów.
- Hej, Evans!
Lily zerknęła w tył i zamrugała. Minęła chwila, zanim odwróciła się z powrotem i odeszła.
- NA PRZÓD POTTER! NA PRZÓD POTTER! - krzyczał tłum, wznosząc go na rękach i paradując wokół boiska. Hooch uśmiechnęła się szeroko. Remus i Syriusz zdzierali sobie płuca.
Życie znów było cudowne.


Lily Evans była bardzo ładną dziewczyną. Każdy, kto na nią spojrzał, mógł to wywnioskować.
- Właściwie to nie rozumiem tego całego zamieszania wokół Quidditcha. Przecież to tylko gra - powiedziała, siadając wraz z Severusem przed portretem Grubej Damy, z nogami podciągniętymi pod brodę i paczką Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta w dłoniach. Noc była przepełniona radością zwycięstwa. Nikt nie zwracał uwagi na to, że dwójka trzecioklasistów znajduje się poza swoimi pokojami wspólnymi. A jeśli ktokolwiek by ich znalazł, Lily po prostu przeskoczyła by przez portret Grubej Damy. Severus miał więcej do stracenia i dłuższą drogę do przebycia uznał, że ryzyko było tego warte.
- Smak wymiocin - powiedział Snape, wypluwając swoją fasolkę na dłoń, wyrzucając ją przed siebie i wycierając rękę o i tak brudną już szatę. - A ty jaką masz?
- Trawa - powiedziała nieco rozczarowana Lily, żując fasolkę i opierając się głową o portret. Gruba Dama mamrotała coś przez sen. - Na zewnątrz jest tak cicho...
- No tak, bo ja i ty jesteśmy jedynymi osobami, które nie świętują.
- Wolałbyś...
- Nie - przerwał jej Snape, biorąc kolejną fasolkę. - Lochy to okropne miejsce do siedzenia, dzisiaj. A poza tym, to nasza tradycja, nie? Siedzenie tu, jedzenie tych trawiastych fasolek... Właściwie, to nie wiem dlaczego. Chyba nikt poza nami ich nie lubi.
- Może powinniśmy przejść na czekoladowe żaby w przyszłym roku.
Cichy, stłumiony śmiech wydobył się z ust dwójki uczniów, po czym Lily nagle odwróciła głowę od swojego przyjaciela. Severus, patrząc na nią, po chwili zdał sobie sprawę z tego, że jej ramiona drżą. Płakała.
- Lily?
- Przepraszam - powiedziała cicho dziewczyna.
- Lily, co jest? - zapytał Severus. Poczuł, jak coś łamie się w jego sercu. Odgarnął jej włosy z twarzy i spróbował się uśmiechnąć. - Dalej, wyduś to z siebie.
- Dlaczego Nott jest twoim przyjacielem, Sev?
Pytanie nieco zaskoczyło Snape'a. Theodor Nott był chłopakiem, z którym Severus mógł pogadać, ale jednocześnie wolał nie zadzierać. To, że Lily o niego zapytała, było niespodzianką.
- Nott na prawdę nie jest moim przyjacielem, Lily.
- Jest strasznym zarozumialcem - powiedziała Evans, jej oczy błysnęły zielenią. - Usłyszałam go w lochach, jak gadał z tym Lucjuszem. Był zły o egzaminy Slughorna, nie udało mu się.
- Niespodzianka roku - westchnął Snape, wzruszając lekko ramionami.
- I on słyszał, że ja dostałam najlepsze oceny - powiedziała cicho Lily. - I znów był wściekły o to, że dostałam zaproszenie na przyjęcie Slughorna, a on nie. To pewnie dlatego powiedział... Powiedział, że...
- Co on powiedział?
- Powiedział: Nie widzę powodu dla którego ta głupia szlama powinna nadal zostać w Hogwarcie - po tej wypowiedzi przyszedł nowy potok łez. Lily zwinęła się w kłębek, a Severus, walcząc z pragnieniem przytulenia jej, po prostu poklepał ją po ramieniu.
- Lily, Nott jest debilem, wszyscy o tym wiedzą.
- Więc dlaczego się z nim przyjaźnisz?
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek coś takiego powiedział!
- Cóż, więc to prawda? - zapytała Evans. - To prawda, co on powiedział o mugolakach? Czy nie ma powodu, dla którego tutaj jestem?
Severus, nie mogąc się dłużej powstrzymać, objął ją i nieco niezdarnie przytulił do siebie. I tak dwójka przyjaciół z dzieciństwa siedziała na korytarzu, wsłuchując się w płacz Lily i chrapanie Grubej Damy zmieszane z okrzykami radości Gryfonów po drugiej stronie portretu. Dziewczyna ukryła swoją twarz w szacie Snape'a. Chłopak chciał, żeby została tam wiecznie, jednak wiedział, że nie może. Nigdy nie mogła.
- Mówiłem ci już wcześniej - powiedział cicho Severus. - Że to, kim są twoi rodzice, nie ma znaczenia.
Lily przestała płakać i uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję ci, Sev.
- Porozmawiam z Nottem - odparł Severus. - Spróbuję pokazać mu trochę dobrych manier i przenieść go z epoki kamienia, hm?
- Na prawdę jesteś moim najlepszym przyjacielem, Sev - powiedziała Lily, przytulając go po raz ostatni. - I na prawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
A ja bez ciebie, przemknęło chłopakowi przez myśl.
Kiedy usłyszeli panią Norris, Lily po raz ostatni przytuliła Severusa, po raz ostatni mu podziękowała i zniknęła w Pokoju Wspólnym Gryfonów. A Severus odszedł w stronę pokoju Ślizgonów.

poniedziałek, 2 listopada 2015

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 20

Próby Quidditcha


Szkoła zrobiła się bardzo ponura na parę dni. Lily Evans można było kilkakrotnie spotkać płaczącą na korytarzu. Nowa nauczycielka eliksirów, profesor Hall była staruszką, która uwielbiała opowiadać historie o swoich czterech kugucharach. Z tego co dosłyszał James, ich imiona brzmiały Ruffins, Hugo, Dolly i Wheezy. Cała klasa była pełna ich zdjęć.

Profesor McGonagall przez parę dni nie zadawała pracy domowej, za to uczniowie musieli czytać dużo materiałów z podręcznika.
W następny czwartek miały się odbyć próby Quidditcha, przez co James nie skupiał się na niczym innym. Wypożyczył wszystkie książki, w których znajdowało się słowo Quidditch i czytał je każdej nocy. Razem z Syriuszem przeglądali właśnie wywiad z Ludonem Bagmanem o tym, jak zostać najlepszym pałkarzem.
- Kurczę, to mi nie pomoże! - powiedział James, przewracając na drugą stronę - Chcę być obrońcą, a nie pałkarzem.
- Nie załamuj się, Potter - odparł Syriusz - z twoim wiekiem każda pozycja będzie i tak niesamowitym szczęściem. Widziałeś ich poprzedniego obrońcę? Musiał być chyba pół-olbrzymem...

W końcu nadszedł czwartek, James sięgnął po swojego Zmiatacza 2 i wyruszył z Syriuszem na boisko. Czuł jak coś przewraca mu się w żołądku. W pierwszym rzędzie trybun siedziała Lily Evans.
- Hej, Evans! Co ty tu robisz? - krzyknął James, wchodząc na boisko.
Lily podniosła wzrok, nieco zaskoczona. Zreflektowała się jednak szybko i odparła: - Oglądam mojego chłopaka. Znacie Darryla, prawda?
Syriusz rozdziawił mocno buzię na widok Darryla Avery'ego. James poczuł się jeszcze gorzej.
- Co...?!
- To jest fizycznie niemożliwe - wyszeptał przerażony Syriusz.
- Wow, Evans, nie wiedziałem że jesteś aż tak zdesperowana - powiedział James, wybuchając śmiechem. Twarz Lily pokryła się rumieńcem na co Syriusz zawtórował Jamesowi. Darryl prychnął, i kontynuował rozmowę ze znajomym z drugiej klasy.
- Dobrze, dobrze, przerwa!

Wysoki i dobrze zbudowany chłopak wszedł na boisko. - Stańcie w linii prostej i nie rozmawiajcie proszę.
- Do zobaczenia - mruknął Syriusz, ruszając w stronę trybun.
- Jak większość z was wie, nazywam się Dennis Berster, jeden ze ścigających - powiedział Dennis, stając naprzeciw. - Pozycje dostępne w tym roku to ścigający i pałkarz. Tak, Potter?
- A co z obrońcą?
- Nie, mamy obrońcę na ten sezon.
- Kogo?
- Hugo Dashings z piątego roku - powiedział Dennis. - Jest w drużynie od drugiej klasy.
Darsing właśnie przyszła na boisko i zajęła miejsce obok Syriusza.
- Myślę, że wszyscy dostaniecie szansę, będziemy zmieniać pozycje i zagramy zwykłą grę - powiedział Dennis. - Potter, Opinheimer, Warwick, zaczniecie jako ścigający. Avery, jesteś szukającym, no i Kelper, obrońca. Bludgings i Greasings, pałkarze. Bridgings i Abbot, poczekajcie chwilę.
Siedem postaci wzbiło się w powietrze, a James poczuł ponowną lekkość na sercu. Był w domu.

- Potter, tu jest kafel - krzyknął Dennis, rzucając w stronę Jamesa ciężką piłkę. Ten przerzucił ją do Warwicka i podleciał bliżej najbliższej pętli. Warwick oddał mu piłkę, James przejął ją, i bez większego zastanowienia przerzucił prze pętlę.
- Bardzo ładnie, Potter - skomentował Dennis. - Abbot, zamień się miejscem z Averym.
Avery jęknął cicho. Syriusz zaśmiał się do siebie pod nosem. Smarkerus Snape przybył właśnie na trybuny i usiadł obok Lily. Był w kiepskim humorze.
- Dzięki, że tu przyszedłeś - powiedziała Lily podciągając sobie rękawy szaty. - Naprawdę nie musiałeś.
- Oj! Żadnych Ślizgonów na tym terenie, durniu! - warknął Syriusz, na co Snape odwrócił się i stanął z nimtwarzą w twarz.
- Mniej gadania! - krzyknął Dennis.
Podał piłkę do Abbota, James przejął ją i zwinnie przerzucił z powrotem do Abbota, który uśmiechnął się i podleciał do najbliższej bramki. Zamachnął się, i...
BACH!
Gdzieś na dole Syriusz trzasnął Smarkerusa w głowę tak, że ten upadł na ziemię nieprzytomny. Lily podskoczyła jak oparzona i podbiegła do nich. Obrzuciła Syriusza morderczym wzrokiem.
- Co z tobą nie tak? - krzyknęła, próbując dźwignąć Snape'a. - Jesteś zwykłym gnojkiem, Syriuszu!
- Ktoś musi go zaprać do skrzydła szpitalnego, madame Darsing - powiedział Avery, podchodząc do Lily.

- Nah, jeht okejh - burknęła Darsing.
- Co? - zapytała Lily, kiedy Snape jęknął i ocknął się. Pomogła mu wstać.
Dennis sprawdzał teraz umiejętności Greasingsa. Był mocno zbudowanym czwartoklasistą. Przypominał Jamesowi Snorksa.
- Dobrze. Nie widziałem takiego uderzenia od czasu Bagmana na mistrzostwach parę lat temu - odparł Dennis. - Bridgings, wejdź zamiast Abbota.
Dziewczyna w wieku Jamesa sięgnęła po swoją miotłę i dołączyła do gry.
- Potter, bierz piłkę.
James złapał ją i nie patrząc na innych graczy po prostu przerzucił ją przez najmniejszą z pętli.
- Niesamowite Potter, niesamowite! Nie widziałem czegoś takiego od czasu meczu Walii z Bułgarią w 69', niesamowite! - zachwycił się Dennis.
James spojrzał na Syriusza, który szczerzył do niego zęby z kciukami wzniesionymi ku górze.
Skład drużyny Quidditcha miał być wieczorem wywieszony w Pokoju Wspólnym. Tylko dwóch szczęśliwców mogło się do niej dostać. Jeden ścigający i jeden pałkarz. Każdy wiedział, że pałkarzem zostanie Greasings. Jeśli chodzi o Jamesa, to wszyscy uważali, że to on zostanie ścigającym, jednak chłopak nie był pewny czy mówią szczerze, czy po prostu chcą być mili.
Syriusz stwierdził, że nie ma o czym mówić.

Cała czwórka czekała cierpliwie na wywieszenie listy, aż w końcu pojawił się Dennis, z plakatem składu drużyny Gryffindoru 1973-1974. Przy tablicy ogłoszeń zrobiło się nieco tłoczno. Syriusz przepchnął się na sam przód grupki Gryfonów. James zasłonił oczy, żeby niczego nie widzieć. W końcu Syriusz odskoczył na bok i stanął oko w oko z Jamesem. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Co? - zapytał James. - Co się stało? Powiedz mi! Dostałem się? Dałem radę?
- Przykro mi, Potter - westchnął Syriusz kręcąc głową.
- Co masz na myśli mówiąc przykro mi? - zapytał zdesperowany James - Nie dostałem się? Jak oni mogli mi to zrobić?!
- To tragedia - powiedział Syriusz, siadając w fotelu - Że nie zostałeś obrońcą.
James wybałuszył na niego oczy. - To znaczy, wzięli cię na ścigającego.
Obaj w tym samym momencie poderwali się z foteli i ruszyli w stronę listy ponownie. Oczywiście - widniało tam nazwisko Jamesa - ścigającego, tuż pod nazwiskiem Greasingsa - pałkarza.
- Gratulacje - powiedział Remus, klepiąc go po plecach.
- Oczywiście, że mi się udało, przecież to było normalne!
Dookoła zebrała się już spora grupka uczniów, którzy gratulowali Jamesowi i życzyli powodzenia. James wychylił się zza roześmianych twarzy Syriusza, Remusa i Petera, i dostrzegł rozwścieczoną twarz Lily Evans, która zbierała właśnie swoje książki ze stolika i ruszyła w stronę spiralnych schodów, do dormitorium dziewczyn.
- Evans! - krzyknął, jednak go nie usłyszała. Lub przynajmniej udawała, że go nie słyszy.


W związku ze śmiercią Snorksa, wszystkie mecze Quidditcha zostały przeniesione na następny semestr, żeby uczcić jego pamięć. James wiedział, że Snorks byłby wściekły z tego powodu - wiedział, jak bardzo kibicował Armatom z Chudley i jak wielkim fanem Quidditcha był.

Syriusz starał się unikać Regulusa przez cały semestr, ale teraz, kiedy mieli wracać do domu na przerwę świąteczną, wiedział, że w końcu będzie musiał przestać. Zdecydował, że napisze list do swoich rodziców, w którym błagał ich, żeby nie musiał wracać do domu na święta. James powiedział mu, że jego rodzice również napisali do państwa Black. Myślał, że to beznadziejna próba. Ale wkrótce przyszła odpowiedź od jego ojca. Syriusz musiał przeczytać dwa razy list, żeby upewnić się, że czasem się nie pomylił.
- Ja... Ja mogę jechać! - wyszeptał Syriusz, pokazując Jamesowi list.
- Co? Poważnie?
- Tak, dali mi zgodę! - zawołał Syriusz, i zaśmiał się głosem podobnym do szczekania psa. - Rodzice Jamesa, nadchodzę!
James również się zaśmiał, i resztę uczty spędzili na planowaniu ich wspólnej przerwy świątecznej.

Dzień przed ich wyjazdem jeszcze raz spróbowali pomóc Peterowi z odkryciem jego zwierzęcej postaci. Chłopak stanął na środku pokoju, zamknął oczy, i w ciągu prawie godziny, którą tam przestał, jego twarz zrobiła się fioletowa, po czym stwierdził, że nie ma pojęcia jakim jest zwierzęciem i poddał się.
- Pracuj nad tym przez ferie - powiedział James. - Dasz radę.
- Dobrze by było gdybyście wy zaczęli pracować nad kolejnym etapem - odparł Remus. - Moje przemiany są coraz gorsze - westchnął, wskazując na bliznę pod obojczykiem.
- Będziemy, będziemy - powiedział Syriusz przeciągając się. - Już nie bądź taki namolny.

Następnego poranka chłopcy obudzili się z podekscytowaniem. James i Syriusz jako jedyni jechali do domu w te święta. Remus pomógł im się pakować i odprowadził ich na korytarz.
- Bawcie się dobrze - powiedział, po czym szybko dodał: - I nie martwcie się o mnie. Żadnej pełni do samego nowego roku. W końcu będę miał gwiazdkę!
- To dobra wiadomość - uśmiechnął się James ściskając mu rękę. - I pamiętaj, zanim wrócimy, Peter ma znać swoje zwierzę! Ile jeszcze etapów po tym, na którym teraz jesteśmy?
- Dwa - odparł Remus. - Nie czytałem jeszcze o nich zbyt dokładnie, ale wydają się cholernie trudne.
Mina Jamesa nieco pobladła. - Cóż, damy z siebie wszystko stary.
- Wiem, że dacie - westchnął Remus, uśmiechając się do siebie. - Chyba muszę już lecieć.
- Do zobaczenia!

- Ok, więc ty będziesz psem, a ja jeleniem - powiedział James, odgryzając spory kawałek jabłka. Siedzieli w nowo wyremontowanym pokoju Syriusza. Po przerażającym różu nie było już ani śladu.
- Tak właśnie - odpowiedział Syriusz.
- Nie rozumiem tego - mruknął James. - Gdybym spytał się teraz ciebie o to, jakim jestem zwierzęciem, to... To przecież na pewno nie pomyślałbyś o jeleniu, co nie?
- Lepsze to niż ślimak - stwierdził Syriusz kładąc się na łóżku.
- Myślałem raczej o lwie, czy coś - westchnął James. - Mógłbym nawet być psem!
- Hej, lubię mojego psiaka!
- O, właśnie, tak swoją drogą, to rodzice stwierdzili, że oddają ci ten pokój. To znaczy się wiesz, Wendy już tu nie wróci, wyjechała ze swoim nowym mężem do Maroka. Wszystko tu jest teraz twoje. Możesz porozwieszać tu jakieś plakaty. Możemy pójść na miasto, na Pokątnej jest sklep z plakatami Armat z Chudley.
- To miło ze strony twoich rodziców - powiedział nieco zdezorientowany Syriusz. Najpierw ta masa prezentów na święta, teraz własny pokój.
- No cóż, chcieliśmy żebyś miał miejsce, które mógłbyś nazwać domem - powiedział James. - Wiesz jaka jest twoja rodzina...
- Co z moją rodziną? - Syriusz wszedł mu w zdanie.
- No, sam wiesz Syriuszu... - odparł James. - Czemu tak na mnie patrzysz?
- Nie potrzebuję łaski tylko dlatego, że myślisz...
- To nie jest żadna łaska! - powiedział James wstając z miejsca . - Jestem twoim przyjacielem. Próbuję ci pomóc.
- Ale u mnie wszystko w porządku! - warknął Syriusz. - I jestem w stanie o siebie zadbać, dzięki.

James, nieco zaskoczony, podniósł ręce w geście kapitulacji i usiadł z powrotem. Po krótkiej chwili niezręcznej ciszy odezwał się ponownie: - Cóż, ale dalej jestem zdania, że kilka plakatów Armat by nie zaszkodziło.
- Paniczu James! Paniczu Syriusz! - krzyknęła Sprite ze szczytu schodów. - Sprite zrobiła kolację!
Chłopcy wstali z miejsca i bez zastanowienia ruszyli w kierunku schodów. Ich żołądki były puste. Przy stole siedzieli już rodzice Jamesa. Sprite zajęła swoje miejsce, poprawiając dużą, czerwoną rękawicę. Potterowie opuścili swoje głowy i zaczęli mówić coś cichym głosem. Syriusz ich nie słyszał. W jego głowie huczało od rozmowy przeprowadzonej przed chwilą z Jamesem. Dlaczego oni byli dla niego tacy mili? Przecież nie był w domu bity, ani nic w tym stylu... Dlaczego się tak zachowywali?



- Syriusz - szepnął James. - Syriusz, obudź się!
Syriusz przebudził się ze snu, nieco zdezorientowany. Cały pokój był ogarnięty egipskimi ciemnościami. Jedynie zza okna migotało zielone światło.
- Co jest? - mruknął, przewracając się na drugi bok.
- Patrz! - syknął stojący nad nim James, wskazując na okno. Syriusz wstał powoli i przeniósł wzrok na miejsce, w które wskazywał James. Poczuł jak oblewa go zimny pot. Po drugiej stronie ulicy, nad jednym z domków, widniał Mroczny Znak.
- Mieszkała tu stara mugolka, Grace Harting - powiedział cicho James. - Zawsze obserwowała mnie i Wendy jak byliśmy mali, i...e
Urwał w połowie zdania, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Usiadł obok Syriusza na łóżku. Żadne z nich nie umiało spuścić wzroku z czaszki jarzącej się zielonym światłem na nocnym niebie. Syriusz zastanawiał się, czy rodzice Jamesa już o tym wiedzą. Poczuł, że pieką go oczy. Czy on właśnie płakał? Nie pamiętał, jak to jest. Ostatnio płakał kiedy był małym dzieckiem.
- To mógł być mój dom, Syriuszu - powiedział wreszcie James. - To mogło być tutaj...
Syriusz nic nie odpowiedział.


Następnego dnia w gazecie widniał nagłówek: KOLEJNE MORDERSTWO W LONDYNIE.
Przez całą przerwę świąteczną panowała ponura atmosfera. Potterowie uczestniczyli w pogrzebie Grace Harting, więc Syriusz postanowił, że będzie im towarzyszył - żeby okazać szacunek. Wszyscy zapomnieli o świętach, oprócz trzech godzin, przez które Syriusz i James odpakowywali swoje prezenty. Nawet Sprite była melancholijna.
Pewnego dnia przyszły listy od Petera i Remusa, razem ze słodkościami skradzionymi z kuchni.

Mamy nadzieję, że wszystko u was okej. Przez dwa dni Peter myślał, że jest leniwcem, ale jednak nic z tego. Słyszeliśmy o pani Harting. To okropne, trzymajcie się, i odpiszcie nam!
Remus i Peter

Odpisali im, że wszystko u nich w porządku. Ale tak nie było. A styl pisania ich listu musiał chyba na to wskazywać, bo Remus odpisał niemal natychmiastowo pytając, czy są tego pewni, na co Syriusz opisał, że są pewni na sto procent, a Remus odpisał im, że są kłamcami, więc Syriusz odpisał mu, że wcale nimi nie są. Kłótnia między czwórką chłopców trwała przez jakiś czas, aż w końcu listy z Hogwartu przestały przychodzić, a James i Syriusz poczuli się bardziej odcięci od świata, niż wcześniej.

Pewnej nocy usłyszeli rozmowę państwa Potter. Przydreptali do schodów, starając się nie robić hałasu. Syriusz uznał to za interesujące - słyszał ich wściekłych, jednak mimo to nadal uważał ich za idealną rodzinę.
- Znowu pytali mnie w pracy - powiedział pan Potter.
- Kto?
- Klein. Mówił, że stają się coraz bardziej wybredni jeśli chodzi o to, kogo zabijają, a kogo zostawiają w spokoju. Powiedział, ze nie interesuje ich, czy jesteśmy czystej krwi, czy nie. W ich oczach jesteśmy zdrajcami krwi.
- Cóż, ale nie jesteśmy...
- Oczywiście, że nie jesteśmy.
- Musimy więc się ukryć.
- Nie, nie będziemy uciekać! Zostaniemy tu. Wszyscy. Jako rodzina.
- Nie możemy. Jeśli tu zostaniemy, to nie będzie żadnej rodziny, którą będziemy mogli chronić. Pomyśl o Jamesie. Pomyśl o mnie.
- Myślę o tobie.
- Nie, bo gdybyś myślał, to...
- To co? No powiedz mi, co by wtedy było?
- Znalazł Strażnika Tajemnicy! - prychnęła pani Potter. - Uważam, że Dumbledore byłby bardziej zadowolony...
- Dumbledore już teraz ma za dużo na głowie - odparował pan Potter. - Z zakonem, i w ogóle. Nie zrzuciłbym mu więcej na barki.
- A co z Arturem Weasleyem?
- Właśnie urodziło mu się dziecko. Jego również nie można w to wciągnąć.
- Więc Minerwa, Kingsley, albo Hagrid...
- Nie, zostajemy tutaj.
- Nie przeżyjemy jeśli tu zostaniemy.
- James jest zazwyczaj w szkole - powiedział pan Potter. - Wszyscy wiedzą, że to jedyne miejsce, którego Voldemort nie tknie. Dopóki jest tam Dumbledore, nic mu się nie stanie.
Nastała krótka cisza, po czym odezwała się pani Potter: - Cokolwiek powiesz, będzie najlepiej.

- Panicz James i panicz Syriusz nie powinni podsłuchiwać konwersacji państwa Potter.
Chłopcy odwrócili się na pięcie i dostrzegli Sprite, machającą swoją dużą, czerwoną rękawicą. James chwycił ją i pobiegł z powrotem do swojego pokoju. Syriusz pobiegł za nim i zamknął za sobą drzwi. Sprite uwolniła się z uścisku ręki Pottera.
- Panicz James przeraża Sprite - pisnęła skrzatka.
- Czy moi rodzice myślą o wyjeździe?
- Sprite niczego nie wie, paniczu James!
- Sprite proszę! - jęknął James obejmując ją ramieniem. - Rozważają  to? Tak czy nie?
Sprite zerknęła na Syriusza, a następnie na Jamesa, po czym wbiła wzrok w podłogę.
- Sprite słyszała jak pan Potter mówił pani Potter o tym, że chciałby wyjechać do Maroka, żeby żyć z panienką Wendy, ale pani Potter nie zgodziła się na tą propozycję...
- Dlaczego chce wyjechać do Maroka? - zapytał James.
- Pan Potter został zaproszony, żeby dołączyć do Śmierciożerców. Oczywiście ani pani Potter, ani pan Potter na to nie przystaną. Sprite uważa, że pan Potter nigdy nie przeszedłby na ciemną stronę...
- Oczywiście, że nie! - zawołał James. - Mówiłem ci, Syriuszu. Sprawy mają się coraz gorzej. Słyszałeś Dumbledore'a wtedy, kiedy Snorks zginął. Oni go zabili. Odkryli, że jest szpiegiem, i go wyeliminowali. Ich nie obchodzi ilu ludzi zabiją. Jak to zrobią. A my będziemy następni.

Syriusz nie odezwał się słowem. Wpatrywał się w Jamesa. Był wątłym trzynastolatkiem nie potrafiącym odrobić zadania domowego profesor Sprout, a chciał wyjść na przód i uratować cały świat.
- Nic nie możemy zrobić.
- Jest coś takiego - szepnął James. - Coś musi być.
- Zostawmy to dorosłym - Syriusz przeszedł przez pokój i usiadł na łóżku. - Wiedzą co robią.
James stał nadal i wpatrywał się w drzwi. - Właśnie, że nie wiedzą.
- Paniczu James - powiedziała Sprite - paniczu Syriusz, będziecie oboje bezpieczni w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wszyscy wiedzą, że Lord Voldemort boi się tylko jednego czarodzieja, a jest nim dyrektor Albus Dumbledore. Po tym co zrobił Grindelwaldowi...
- Nie obchodzi mnie to - mruknął James. - Moich rodziców tam nie będzie.
- Twoi rodzice są zupełnie zdolni do dbania o siebie - Syriusz położył się na swoim łóżku. - A teraz chciałbym już pójść spać.
- Nie, po prostu nie chcesz o tym rozmawiać - wymamrotał James, po czym wyszedł z pokoju. Sprite ze spuszczoną głową podążyła za nim.

I co gdyby chciałby tego uniknąć? Znał rzeczywistość. Wiedział, że jest tylko dzieckiem, nie wie jeszcze na tyle dużo, żeby iść tam i walczyć ze śmierciożercami. Przecież oni byli dorosłymi, silnymi ludźmi. Czym byłby dla nich zwyczajny trzynastolatek? Karaluchem. Nie zastanawiali by się ani chwili żeby go rozdeptać.

Kiedy spojrzał przez okno, dostrzegł zarys domu po drugiej stronie ulicy. Zdawało mu się, że ciągle widzi jarzące zielone światło w jednym z okien.