czwartek, 26 listopada 2015

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 24

Ostrzeżenie profesore June'a



Ta noc była stosunkowo spokojna dla Jamesa. Oczywiście, popołudnie i wieczór były nieco gorączkowe. Adam odprawiał przyjęcie pożegnalne dla Berthy. Wszyscy śmiali się w najlepsze i rozmawiali o Quidditchu, kiedy nagle Bertha wstała i podniosła wysoko kufel piwa kremowego. Wszyscy zastygli w bezruchu i spojrzeli na nią uważnie. Dziewczyna odwróciła się w stronę Jamesa.
- Jesteś najlepszym graczem Quidditcha w tym wieku, jakiego kiedykolwiek miałam okazję poznać - powiedziała, na co James uśmiechnął się. - Byłeś tym, czego potrzebowaliśmy, aby wygrać. I chyba każdy się ze mną zgodzi, że gdyby nie James, nie trzymalibyśmy teraz w rękach tego pucharu, z naszymi nazwiskami wygrawerowanymi na nim. Więc w ramach naszej wdzięczności... Drużyna postanowiła dać ci specjalny prezent.
Adam podniósł złoty puchar i podał go Jamesowi.
- To za twój talent, szybkość, i zręczność - powiedziała Bertha. - Będzie stał obok naszego własnego trofeum w gablocie. Dzięki, James.

Pokój Wspólny eksplodował oklaskami i okrzykami. James zarumienił się lekko.
Syriusz, Remus i Peter czekali na niego, gdy otworzył drzwi do dormitorium. Black trzymał w ręku pelerynę-niewidkę.
- Teraz czas na nasze świętowanie - powiedział, a kącik jego wargi powędrował znacząco ku górze.


Przeszli w dół korytarzem, a następnie w górę po schodach, które prowadziły do TEGO martwego punktu, o którym mówili już na pierwszym roku nauki.
- Peter i ja wróciliśmy tutaj podczas świąt - wyjaśnił Remus. - I tutaj na prawdę są drzwi. Nie jestem dokładnie pewny, jak to działa, ale kiedy przejdziesz koło tej ściany i pomyślisz o czymś, czego potrzebujesz, to pojawią ci się na tej ścianie, i w środku będzie właśnie to, czego chcesz. Próbowaliśmy kilka razy i wydaje się, że to działa.
- Czego chcemy? - zapytał Syriusz. - Dekoracje Quidditcha, światła, muzyka...
- Jasne - James wzruszył ramionami i zaczął rozmyślać gorączkowo nad tymi rzeczami. Przeszli trzy razy tam i z powrotem wzdłuż pustej ściany, aż nagle ich oczom rzeczywiście ukazały się drzwi.
- Znakomicie - powiedział Syriusz, popychając je lekko i otwierając. Ich oczom ukazał się ogromny pokój z latającymi wszędzie zabawkowymi zniczami, stołem zastawionym piwem kremowym i różnego rodzaju słodyczami i muzyką, rozbrzmiewającą z każdego kąta pomieszczenia.
- Peter, masz mistrza - szepnął Black, uśmiechając się szeroko. Remus wyglądał na zaniepokojonego.
- Słyszałem coś - mruknął. - Szybko, zamknijcie drzwi.
James prędko wykonał polecenie, starając się nie robić przy tym hałasu. Cała czwórka skuliła się przy drzwiach i zaczęła nasłuchiwać.
- To był wielki atak - usłyszeli głos profesor McGonagall. - Oboje zginęli.
- Razem ze Snorksem - powiedział szorstko Dumbledore. - I jeszcze wielu pójdzie w ich ślady.
- Otwórz drzwi - mruknął James, a Remus, bardzo zmieszany, uchylił je po cichu. - A teraz chodźmy.
Czwórka Huncwotów, skulona pod peleryną-niewidką podążyła za dwójką nauczycieli rozmawiających ze sobą ponurymi głosami.
- Kto został zabity? - zapytała nauczycielka
- McKinnonowie. Przybyliśmy w na prawdę krótkim czasie, ale i tak znaleziono Lorraine i Westerhama martwych. To znów była robota śmierciożerców.
- I Marlena? Och, biedna Marlena...
Remusowi coś przewróciło się w żołądku.
- Nie, Marlena jest bezpieczna. Przenieśliśmy ją chwilowo do domu Szalonookiego, za jakiś czas wróci do Hogwartu, żeby kontynuować naukę. Minerwo, to rośnie - powiedział Dumbledore, wchodząc w zakręt. Chłopcy podążyli za nimi.
- Co Alastor myśli o tym wszystkim?
- Był tam wieczorem i aresztował czwórkę z nich. Tylko że ta czwórka popełniła samobójstwo przed dotarciem do kwatery Ministerstwa. Minerwo, mamy obowiązek powiedzieć dzieciom, co się dzieje w ich świecie.
- Nie, Albusie. Oni są zbyt młodzi - bum, bum, bum. Schodzili w dół po schodach.
- A wkrótce będą zbyt starzy, żeby nam pomóc - odparł Dumbledore, skręcając w kolejny korytarz. Chłopcy z trudem za nimi nadążali.
- Zakon wciąż rośnie. Przeniknęliśmy Toma, przenikniemy jego popleczników.
- Albusie, nie możemy ich pokonać tylko z Zakonem. Ministerstwo powinno...
- I tak zrobiło - powiedział Dumbledore. - Jeremiah był bardzo przychylny, i nadal jest za Zakonem.
- Albusie - odezwał się nowy głos.
Huncwoci spojrzeli na profesora June'a, który stał zaledwie kilka cali od nosa Petera.
- Tak, Mark? - zwrócił się do niego dyrektor.
- Albusie, mam nowe wieści z Ministerstwa. Prawdopodobnie zidentyfikowali jednego ze śmierciożerców. Pozostała trójka odwaliła kawał niezłej roboty, jeśli chodzi o to, żeby nie dało się ich rozpoznać - wskazał na kawałek pergaminu. - To był Klein.
- Mark, to nie możliwe, to... - profesor McGonagall zamarła, a następnie spojrzała na Dumbledore'a. - Niemożliwe, prawda? On tylko nauczał tutaj dwa lata temu Obrony Przed Czarną Magią...
- Był wysokim zwolennikiemą Voldemorta - powiedział June. - Jednym z pierwszych rekrutów. Myślą nawet, że stał za tym masowym atakiem na mugoli w Londynie.
- Och! - szepnęła profesor McGonagall.
- I jeszcze jedno - kontynuował June. - Wierzą, że Voldemort przybył do domu McKinnonów i zabił ich osobiście. Wiedział, że Westerham był w Zakonie. Jakimś sposobem, wiedział.
- Westerham i jego rodzina wiedzieli, jakie ryzyko wiąże się z dołączeniem do nas - powiedział Dumbledore. - I wszystko, co możemy zrobić, to mieć nadzieję, że nikt więcej nie będzie tak skrzywdzony, jak oni. Musimy zabezpieczyć domy Figgów, Bonesów, Shacklebotów, Potterów, wszystkich!

Jamesowi stanęło serce. Potterów? Czy jego ojciec był w Zakonie? Syriusz spojrzał na Jamesa, starając się lekko uśmiechnąć. Ale jego umysł dyktował już coś innego. James miał rację. Oni będą ścigać jego rodzinę.
- Niewinna krew już więcej się nie przeleje - powiedział Dumbledore, a następnie pożegnał się z dwójką nauczycieli. - Powiedz Hagridowi, żeby skontaktował się z Arabellą. Chciałbym z nią porozmawiać.
James nie powiedział nic w drodze do dormitorium. Nie potrafił zasnąć. Leżał, wpatrzony w okno. W księżyc. Ile czasu jeszcze minie, zanim będzie zdolny zobaczyć te testrale?


Teraz, kiedy sezon Quidditcha się skończył i zbliżały się egzaminy, James nie oczekiwał niczego tak, jak lata. Syriusz miał pojechać z nim na wakacje do domu Potterów, i chyba właśnie ta myśl pomogła mu przetrwać jakoś te dwa ostatnie miesiące szkoły. Odkąd Gryffindor wygrał Puchar, cała szkoła cisnęła się do niego, żeby chociaż uścisnąć mu rękę. Syriusz, jako jego najlepszy przyjaciel, również był zaciągany na podium. Zawsze patrzała na niego co najmniej piątka dziewczyn. I miały ku temu powody. Chłopak, którego James spotkał w pociągu zmieniał się szybciej, niż pozostała trójka Huncwotów. Czarne loki okalały jego twarz we wdzięczny sposób, głos mu się obniżył, i był coraz szerszy w ramionach. Przerósł nieco Jamesa, jednak okularnik i tak był wyższy niż Remus i Peter.

- Opowiedz nam to jeszcze raz! - pisnęła jakaś Puchonka z drugiego roku, patrząc lubieżnie na Syriusza, który balansował na dwóch nogach krzesła.
- Cóż, to było na moim pierwszym roku... - zaczął Syriusz. - Kiedy ja i James byliśmy jeszcze młodzi i niewinni...
- Wątpię, żebyś kiedykolwiek był niewinny, Black.
Syriusz opadł na cztery nogi krzesła i spojrzał na twarz Smarkerusa, która pojawiła się w ich pobliżu znikąd.
- Och, Smark, chcesz się do nas przyłączyć? Wiesz, do mnie i do dziewczyn. Chyba wiesz, czym są dziewczyny, co? Albo nie?
- Myślisz, że jesteś najcudowniejszą osobą w Hogwarcie, co? - zapytał Snape, plując na podłogę. Tłuste włosy opadły mu na czoło. - Możesz oszukiwać je, ale nie oszukasz mnie.
- Doprawdy? - zapytał Syriusz, sięgając po różdżkę.
- Och, nie krzywdź go, Syriuszu! - zapiszczała jedna z trzecioklasistek.
- Nie możesz mnie skrzywdzić, nawet, jeśli spróbujesz - syknął Snape.
- O tak, masz rację - Syriusz uśmiechnął się. - Bo ja nie szukam instrukcji w książkach z Działu Zakazanego.
- Przynajmniej wiem, co to książka - odparował Snape, sięgając po swoją różdżkę. Błysnęła z niej czerwona smuga światła, która ugodziła Blacka w twarz. Uśmiech mu zgasł, kiedy poczuł, jak strugi krwi spływają mu po policzkach.
- Nie powinieneś tego robić, Smarkerusie - warknął, ocierając krew. Snape uśmiechnął się.
- Dziś w nocy. Korytarz na trzecim piętrze - warknął znowu Syriusz, jego oczy jakby pociemniały. Patrzał na Snape'a jakby był gotowy go zabić. - Pojedynek. James będzie moim sekundantem. Radzę również ci go znaleźć. To znaczy się, oczywiście, jeśli masz jakichś kumpli.
- Moim będzie Mulciber - powiedział oschle Snape, wskazując głową na przerośniętego chłopaka, któremu czarne włosy niemalże całkowicie przesłaniały twarz. Wlepił swoje paciorkowate oczy w Syriusza, który uśmiechnął się krzywo, nieco zaniepokojony.
- Dziś w nocy. O pierwszej.
- Będziemy czekać - warknął Syriusz.


- Snape? Smarkerus? Oszaleliście?! - zapytał Remus, kiedy James i Syriusz wyciągali swoje szaty z szuflady. - Znał więcej klątw niż niejeden siedmioroczny, kiedy przyszedł do Hogwartu! Pomyślcie, ile zna ich teraz! I Mulciber? James, niektórzy nauczyciele się go boją! Mówią, że... Że on chce zostać śmierciożercą! W sumie tak samo, jak Snape!
- Oni mnie nie przerażają - mruknął James, wkładając rękę do rękawa szaty.
- Ale... - zaczął Remus, jednak urwał pośpiesznie. - A w ogóle, to jesteśmy na trzecim etapie przemiany w animaga! Chcesz zmarnować tę noc i dać się zabić?
- Tak - odparł James, zapinając szatę.
- Przestań jęczeć, Remusie - powiedział Syriusz, wyciągając pelerynę-niewidkę w stronę Jamesa. - Wrócimy niedługo. Zamierzamy tylko wstrząsnąć nieco Smarkiem. Nie niańcz się tak nad nami.
Peter zaśmiał się, jednak widząc, że pozostała trójka nadal jest poważna, zamilkł szybko.
- Daj nam dwadzieścia minut - powiedział James, otwierając drzwi. - Jeśli nie wrócimy w czasie, możesz na nas potem gadać co zechcesz. Pasi?
- Jakieś ostatnie słowa przed śmiercią? - zapytał Remus.
- Tak - powiedział Syriusz, podczas gdy James już zniknął pod peleryną. - Za bardzo się martwisz.
I drzwi zamknęły się za nimi.
- Cóż, ja ostrzegałem - mruknął Remus, idąc w kierunku swojego łóżka.
James i Syriusz natomiast popędzili w stronę korytarza na trzecim piętrze. Ku ich zdziwieniu, był pusty.
- Spóźniają się - szepnął James, patrząc na swój zegarek. Minęło pięć minut, kiedy usłyszeli czyjeś głosy.
- O wy bachory, drugi raz mi nie wmówicie, że to wina Pottera i Blacka! Ja wam dam, szlajać się po nocy po zamku!
Szuranie po podłodze i sapanie.
- Filch - szepnął rozbawiony, choć równocześnie nieco zawiedziony Syriusz. I tak trzy postacie minęły ich o zaledwie kilka cali.
- Mój ojciec dowie się o tym! - warknął Mulciber, odpychając od siebie woźnego. - Sam potrafię chodzić!
- Do dyrektora, ale już!
- Panie Filch, pięćdziesiąt razy mam panu powtarzać, że to był POTTER? POTTER, ROZUMIE PAN?!
James i Syriusz zatkali dłońmi usta i cudem powstrzymali się od wybuchnięcia śmiechem. Przeszli z powrotem na siódme piętro, dotarli do portretu Grubej Damy, a potem spiralnymi schodami doszli do dormitorium. Remus zamrugał kilkakrotnie, kiedy Black i Potter zrzucili z siebie pelerynę-niewidkę i wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.
- C-co... Co jest? - zapytał Lupin, siadając na łóżku. - I uspokójcie się, bo obudzicie całą Wieżę!
- Filch ich złapał, znowu, tak jak wtedy z Nottem. No i zaprowadził ich do Dumbledore'a - zarechotał James.
- To był Potter, Potter, rozumie pan?! - zapiszczał Syriusz, naśladując zdenerwowany głos Smarkerusa. Remus uśmiechnął się mimowolnie.
- Dobra, teraz kładźcie się do łóżek, bo znowu wparuje McGonagall i znowu będę musiał jej kłamać w żywe oczy.
- Jasne, Lupciu. Nie mówiliśmy, że nie ma co się martwić?


Snape dał się złowić na haczyk po raz drugi. Nienawidził Jamesa Pottera i jego przyjaciół. Nienawidził wszystkiego, co się z nimi wiązało, i śledził ich po korytarzach, szukając okazji, żeby rzucić na nich jakiś urok. James uznał, że jego obowiązkiem jest odpowiadać na zaklęcia. Na korytarzach odbyły się cztery walki, przez co oboje mieli zarezerwowane dodatkowe godziny z nauczycielami podczas szlabanów. Wtedy James wpadł jednak na inny pomysł. Pewnego razu, siedząc z Remusem i Syriuszem w bibliotece i przeglądając różne księgi, natrafił na dziwne zaklęcie. Remus czytał dużo o zaklęciotwórstwie, poza tym oboje byli dobrzy w eliksirach. Ich wiedza zaowocowała wspaniałym pomysłem.
- Tylko jak podrzucimy mu ten szampon? - syknął Remus.
- Wrzucimy do jego torby. Dung mówił, że widział kiedyś szampon w jego torbie. Nie wiem czemu go nosi, i czy w ogóle go używa, przecież jego włosy są takie tłuste... Taki sam flakonik i chłopak w ogóle nie zorientuje się, że coś się zmieniło.


W międzyczasie Remus zdał sobie sprawę z tego, jak blisko jest już jego kolejna przemiana. Profesor June zatrzymał go pewnego dnia na korytarzu i oznajmił, że tym razem to on potowarzyszy mu w drodze do Wrzeszczącej Chaty.
- Dlaczego? Co się stało z panią Pomfrey? - zapytał Remus. Nie przepadał za nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Po tym, jak wypytywał Syriusza o jego bogina, poczuł, jakby ten mężczyzna chciał odciąć go od przyjaciół. Jakby oni nigdy nie mieli mu towarzyszyć podczas transformacji. Przez to nadzieja w sercu Remusa nieco przygasła.
- Cóż, zdecydowałem, że zrobię coś dobrego dla tej szkoły i dam jej odpocząć - odparł nauczyciel uśmiechając się lekko. - No wiesz, zanim opuszczę szkołę.
- Również pan opuszcza szkołę?
- Cóż, tak. Dumbledore ma dla mnie inną pracę. Ale nie martw się, polubisz twojego nowego nauczyciela. Żadnych boginów w przyszłym roku.
Coś przekrzywiło się w żołądku chłopca.
- Gdzie Pomfrey zwykle po ciebie przychodzi?
- Pokój Wspólny Gryffindoru. Niech pan zapuka w portret Grubej Damy, na pewno pana usłyszę - powiedział Remus, starając się uśmiechnąć, jednak mimo woli wyszedł mu z tego grymas.
- Przyjdę po ciebie o trzeciej. Chciałbym zamienić z tobą słówko na temat twoich wyników - głupi uśmieszek pojawił się na twarzy nauczyciela. - Co ty na to?
- Jasne, w porządku - mruknął Remus, zarzucając torbę na ramię. - Trzecia po południu, nie ma sprawy.
Zamierzał zamęczyć go pytaniami. Wiedział o ich tajemnicy.
W końcu nadszedł kolejny dzień. Zbliżała się trzecia, a Remus czuł się okropnie. Syriusz i Peter siedzieli razem z nim, podczas gdy James odrabiał swój szlaban dla profesor Hall. Gruba Dama krzyknęła nagle, a Syriusz spojrzał ponuro na Remusa.
- Nie martw się - powiedział słabo Lupin. - Nie powiem mu nic.
Syriusz nie wyglądał na przekonanego.
Remus podbiegł do portretu i otworzył drzwi. Ujrzał uśmiechniętą twarz June'a. Ból brzucha wrócił.
- Witaj, Remusie - powiedział wesoło nauczyciel, gdy chłopak dołączył do niego na korytarzu.
- Witam, profesorze - mruknął Remus.
Weszli na błonia i ruszyli wzdłuż jeziora, nad którym kilku uczniów robiło zawody w rzucaniu kamieniami.
- Usiądź, Remusie - powiedział nauczyciel. Remus przełknął ślinę i usiadł w cieniu drzewa.
- O czym dokładnie będziemy rozmawiać, profesorze?
- Jak długo jesteś pod wpływem klątwy? - zapytał June, ignorując jego pytanie.
- Jakieś dziewięć lat, a co?
- Ilu miałeś przyjaciół w ciągu tych dziewięciu lat?
- Skąd takie pytania, profesorze? - zapytał Remus, nie bardzo wiedząc, dlaczego nadal siedzi pod tym głupim drzewem.
- Niewielu, jak sądzę - powiedział June. - To musi być najlepszy czas w twoim życiu. Przybycie do Hogwartu i poznanie ludzi. Ludzi, którzy cię akceptują.
- Może powinniśmy już pójść do...
- Wiem, tak samo jak ty, co pan Black zobaczył w ten dzień, kiedy przyniosłem do klasy bogina - przerwał mu June. - Ale nie powiedziałem o tym nikomu, nie. Nie byłoby sposobu na udowodnienie tego, że podążał za tobą wzdłuż tunelu. Ale wiem, jak bardzo lubisz go i jego przyjaciół.
- To również moi przyjaciele, profesorze - powiedział Remus. - I nie mam pojęcia, o co panu chodzi. Jaki bogin?
- Widziałem twoje oczy, Remusie - odparł June. - Widziałem twoje oczy. Miały w sobie to samo przerażenie, jakie zwykło gościć w oczach mojego syna.
Nastała cisza, a następnie Remus zapytał bardzo cicho: - Eee... Pana syna?
- Był taki jak ty - mruknął nauczyciel, wpatrując się w jezioro. - Został ugryziony jako dziecko. Bardzo młodo, tak jak ty. Starałem się, żeby nie czuł się inaczej, niż pozostałe dzieci. Ale to było na nic - spojrzał na Remusa i uśmiechnął się smutno. - To go w końcu zabiło.
- Co? - Lupin przełknął głośno ślinę. Nigdy nie słyszał o przypadku, w którym klątwa w końcu zabiła poszkodowanego.
- Społeczeństwo. Jego tak zwani przyjaciele - prychnął June. - Właśnie to. Żyłem z bólem serca. Wiem, jak czasem siebie nienawidzisz, podczas niektórych nocy. I to, że mimo wszystko, zawsze będziesz w środku potworem. Tak, wiem wszystko na ten temat, Remusie.
- Cóż, przykro mi z powodu pańskiego syna, profesorze - mruknął Lupin, wpatrzony w ziemię. Miał ochotę się pod nią zapaść i zapomnieć o tej rozmowie.

- Mnie również jest - powiedział cicho June. - I chciałbym dać ci małą radę przed moim wyjazdem. Ludzie tacy jak pan Potter i pan Black. Musisz na nich uważać - odparł. - To ludzie, którzy wbiją ci nóż w plecy, kiedy nie będziesz patrzał. Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń w tym świecie. Szczególnie w tym świecie, który się zmienia z dnia na dzień.
- Nie sądzę, żeby Syriusz i James kiedykolwiek...
- Ostrzegam cię - powiedział June. - Nie zaufałbym im. Cóż, słońce zachodzi. Lepiej chodźmy już tam, gdzie powinniśmy.
Nauczyciel wstał, a Remus, na nogach jak z waty powlókł się za nim. Upewniwszy się, że nikt ich nie obserwuje, June szturchnął kijem narośl na Wierzbie Bijącej. Jej gałęzie znieruchomiały natychmiast. Weszli do tunelu. Remus czuł, że nie chce więcej rozmawiać z towarzyszącym mu mężczyzną. Czuł, jak gotuje się w nim złość. Nie pozwoli, żeby cokolwiek go zabiło. Bez wątpienia.
Zacisnął pięści, kiedy byli prawie przy wejściu. To było jego przekleństwem. To był jego koszmar. Ale to nie było jego życie.
- Tutaj cię opuszczę - odparł June. - Miłego wieczoru.
- Dziękuję, do widzenia - mruknął Remus, wchodząc do Wrzeszczącej Chaty i zamykając za sobą klapę. Usiadł na kanapie i czekał, aż chmury odsłonią księżyc. Za niedługo będzie tutaj tak siedział wraz ze swoimi przyjaciółmi. Znów będą razem. Nie będzie dłużej wilkiem. Będzie Remusem.
Był tak zmęczony, że z chęcią zasnąłby teraz i obudził się dopiero, gdy wzejdzie słońce. Może wtedy to wszystko nie bolałoby tak mocno.

1 komentarz: