poniedziałek, 14 września 2015

ROZDZIAŁ 10

Rozdział 10

Błąd Remusa


Przerwa świąteczna powoli dobiegała końca, a jedynym zajęciem Syriusza i Jamesa było teraz siedzenie w kącie i odrabianie prac domowych.
- Nie mogę uwierzyć. Dwadzieścia dwie strony do przeczytania w podręczniku do eliksirów. Dwadzieścia dwie! - syknął Syriusz i z trudem otworzył pierwszą książkę, którą polecił im Slughorn. - Mam złe przeczucie jeśli chodzi o jego zadania domowe. Jest gorszy niż profesor McGonagall!
- Może dokończ eliksiry a ja zacznę pracę dla Kleina? - zaproponował Syriusz, na co James tylko skinął głową. Syriusz otworzył podręcznik na stronie 394, i po raz kolejny stanął oko w oko z potworem. Wzdrygnął się i przewrócił na stronę 395.
- Cechy charakterystyczne wilkołaków.
Wilkołak jest stworzeniem które łatwo dostrzec. Trudno jest wyróżnić je podczas gdy są w swojej ludzkiej formie. Zazwyczaj znikają na dłuższy okres czasu, w okresie pełni księżyca.  Ich nosy różnią się od nosów normalnych wilków, a ich ogony są pękate na końcu. Poza tym, ich źrenice da się odróżnić od pozostałej części oka.
Syriusz podpisał się na górze pergaminu, i zaczął pisać.
1.Nosy różnią się od nosów wilków.
2.Ogon jest pękato zakończony.
3.Da się wyróżnić źrenice od pozostałej części oka.
4.Powtarzające się długie nieobecności.
Przestał pisać i spojrzał jeszcze raz na książkę. Długie nieobecności... Czemu to brzmi tak znajomo? Odchrząknął i potrząsnął głowę. Nie, nie może być.
Wycie wilkołaka również jest inne niż wycie zwykłego wilka. Jego dźwięk przypomina głos transformowanej osoby.
5.Wycie brzmi jak głos transformowanej osoby.
Syriusz zamknął podręcznik i pomachał Jamesowi kartką przed nosem.
- Skończyłeś naszą pracę? - zapytał.
- Prawie - powiedział James, przygryzając język. Parę sekund później powiedział: - Już, koniec, możesz przepisywać. Pozmieniaj tylko trochę niektóre słowa, nie możemy oddać identycznych prac.
- Dzięki - Syriusz wziął pergamin z ręki Jamesa i zaczął pisać. Jego myśli jednak wciąż krążyły wokół czegoś innego. Co jeśli... jakimś cudem... to...
Potrząsnął znów głową i wrócił do odrabiania lekcji.


Niedziela dla uczniów Hogwartu była czymś wspaniałym. Każdy ekscytował się powrotem do przyjaciół, ale też każdy miał nadal w głowie światełka tańczące na choince.
Remus był już w dormitorium i rozpakowywał swoje rzeczy, kiedy weszli do niego James i Syriusz. Nadal rozmawiali podekscytowani o ich przygodach w domu Potterów.
- Hej, Lupin - powiedział Syriusz, rzucając kufer obok swojego łóżka. - Jak ferie?
- Nie pytaj - mruknął Lupin, który powoli usiadł na swoim łóżku. James przeszedł przez pomieszczenie i przycupnął na przeciwko niego. - Chcesz o czymś pogadać?
Remus pokręcił głową i odwrócił się od Jamesa. - Doceniam, że odwiedziliście mnie w wigilię. To było... To miłe z waszej strony.
- Nie ma problemu - powiedział Syriusz, otwierając swój kufer. - Jak mama?
- Gorzej - odparł Remus, i wstał, starając się uciec przed spojrzeniem Jamesa. - Nie sądzę żeby długo tak pociągnęła.
- Co tak właściwie jej jest? - zapytał James, wyciągając po kolei szaty ze swojej walizki.
Remus nie odpowiedział, a James poczuł dziwne poczucie winy w środku.
- Hej wszystkim! - powiedział Peter, wchodząc do pokoju. - Jak wasze święta?
- Dobrze - James rzucił na Remusa ostatnie przyjazne spojrzenie po czym odwrócił się do swojego łóżka żeby wypakować z kufra resztę ubrań.


Koniec stycznia zbliżał się nieubłaganie, i Remus wiedział, co go wkrótce czeka. Wierzba bijąca, długi, czarny tunel, chata na wzgórzu. Jego koszmary wkrótce się urzeczywistnią.
Ostatnio miał naprawdę realny sen, w którym biegł wzdłuż tunelu, goniony przez Snorksa. Jego głowa była księżycem, a tuż za nią majaczyły twarze Jamesa i Syriusza, którzy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami.
- Jak twoje święta, Remusie? - pytali go, głosem zombie.
Remus obudził się zlany potem, i nie mógł zasnąć przez resztę nocy.
W końcu profesor McGonagall zatrzymała go na schodach w przeddzień pełni i przypomniała mu, żeby był gotowy o czwartej. Kiwnął głową, jednocześnie przełykając głośno ślinę.
- Hej, Lupin!
Remus obrócił się na pięcie i stanął oko w oko z Jamesem Potterem. Starał się, aby jego twarz przybrała przyjazny wyraz, ale w rzeczywistości chciał zostać sam.
- Hej, co tam stary? - zapytał James, ruszając z nim na zielarstwo.
- Nic nowego, a u ciebie?
- W sumie też nic - James zatrzymał się, a Remus obrócił się żeby zobaczyć, co się stało. - Słuchaj, Remus... Chciałem cię przeprosić za to wypytywanie o mamę. I bycie trochę natarczywym, czy coś.
- Kto cię do tego namówił?
- Nikt - odparował szybko James. - Mam sumienie, chociaż nie zawsze wszystko na to wskazuje. Dziękuję ci. I żałuję że robiłem takie... No, wiesz. Przepraszam. Zgoda?
Wyciągnął przed siebie dłoń, na co Remus uśmiechnął się. - Oczywiście - odpowiedział, i uścisnął ją.
- O, i pamiętaj, że jeśli coś cię będzie trapić to zawsze możesz powiedzieć mi albo chłopakom, okej? - oczy Jamesa błysnęły z nadzieją. To nie było do niego podobne.
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedział Remus nieco  zdezorientowany. Dwójka podążyła dalej w stronę klasy, a Remus poczuł, jak kamień spada mu z serca.


- Szach mat! - powiedział James, na co twarz Petera poczerwieniała. Wygrywał właśnie czwarty raz z rzędu, a Syriuszowi i Remusowi już nudziło się ciągłe oglądanie porażek Petera i jego próśb o rewanż.
- Daj spokój, Pet - ziewnął Syriusz, opierając się o krzesło. - Ograł cię za każdym razem. Nie będziesz tak dobry jak James.
Te słowa sprawiły, że twarz Petera zrobiła się fioletowa.
- Hej, Lupin, może teraz ty przeciw mnie? - zaoferował Syriusz, zeskakując z krzesła i popychając lekko Petera z drogi. - Grałeś już wcześniej?
Remus spojrzał na zegar w pokoju wspólnym. Była czwarta. Snorks może przyjść lada moment. Powinien już czekać pod drzwiami i...
To przecież nie potrwa tak długo. Poza tym od lat nie grał. Musi się trochę zabawić, zanim znowu przyjdzie ten koszmar. Westchnął cicho. - Okej.
Jakiś czas później Syriusz ograł Remusa. Snorks nadal nie przychodził. Remus nasłuchiwał krzyków Grubej Damy przez całą grę. Nic.
- Jeszcze jedną?
- Jasne - powiedział Remus, uśmiechając się słabo.
Była szósta, kiedy chłopcy w końcu odłożyli grę w szachy i ruszyli do dormitorium. W momencie, w którym Remus położył stopę na pierwszym schodku, usłyszał krzyk Grubej Damy.
- Wielkie nieba! - krzyczała. - Znowu ty, tylko nie ty!
Snorks w końcu się zjawił. Dwie godziny później. Remusa to nie obchodziło. Nie miał jak tu wejść. Tylko profesor McGonagall miała hasło, a była po drugiej stronie szkoły. Tym razem nie pójdzie jak grzeczny chłopczyk. Zignoruje to. Będzie walczył ze swoimi potworami, będzie je ignorował. To był jedyny sposób.
- Remus? - głos Snorksa przebił się zza portretu Grubej Damy.
- Niech pan weźmie te łapska!
- Pozwól mi wejść, starucho!
- Och, wielkie nieba!
- Nie jedziesz odwiedzić swojej mamy? - zapytał James.
- Nie - mruknął Remus. - Nie, wszystko będzie z nią okej.
Minęła godzina, kiedy Snorks w końcu poddał się i poszedł po profesor McGonagall. W tym czasie Remus leżał już w swoim łóżku i śnił o szachach czarodziejów.
Przebudził się około dziewiątej, i zauważył, że wszystko jest normalnie. Nie było z nim nic dziwnego. Znalazł rozwiązanie. Ignorancja! Znalazł odpowiedź na te wszystkie pytania i problemy. Dumbledore, lekarz, jego rodzice, oni wszyscy byli w błędzie! Był całkowicie bezpieczny w swoim łóżku.
Z dołu schodów słyszał dyskusję profesor McGonagall z Grubą Damą.
- Powiedziałam smoczy kieł, ty stara nietoperzyco! - warknęła McGonagall.
- Niestety, hasło zostało zmienione!
- Nie możesz zmieniać hasła. Tylko głowa domu może! A jestem nią ja. I rozkazuję ci żebyś mnie w tej chwili wpuściła!
- Nie, nie znasz nawet hasła, więc jak śmiesz nazywać się głową domu?
- Ponieważ je zmieniłaś!
- Hasło to hasło.
Remus uśmiechnął się do siebie. Będą tam stać całą noc i próbować wejść do środka. To był cud! Remus znalazł lek na swoją klątwę.
Była równo dziewiąta, kiedy Remus ponownie zerknął na zegarek. Profesor McGonagall ciągle tam była, a on ciągle był Remusem. Światło księżyca powoli zaczęło wpływać przez okno. Najpierw padło na łóżko Petera, i powoli zaczęło się przesuwać w jego stronę. Włosy na karku lekko mu się zjeżyły.
21:06. Profesor McGonagall i Gruba Dama ciągle krzyczały po sobie.
I nagle go to uderzyło. Jak fala zimna. Powieki Remusa rozszerzyły się a jego ciało wygięło w łuk. Próbował powstrzymać krzyk. To nie był cud! To nie odeszło! On ciągle tu był! On ciągle żył! Ignorowanie go nie zabiło!
- James - wyszeptał Remus, starając się zachować kontrolę nad swoim głosem. Jego myśli powoli opadały w ciemność. Poczuł, jak wyrasta mu ogon.
- Nie - jęknął - nie, nie, nie! Nie jestem... potworem... Nie jestem...
Pokój zniknął. Znów zobaczył las. Las, który oglądał już wiele razy. Mężczyzna, który ukrywał się za drzewami był teraz psem. Nie, nie psem. Wilkiem. Był wilkiem! Wielkim wilkiem! Ojciec go ostrzegał! On... On rzucił się na Remua! Ugryzł go!
Remus zawył w łóżku. Księżyc się w niego wpatrywał. Śmiał się z niego.
- Remus? - zmęczony głos Jamesa odezwał się z drugiego końca pokoju.
- POMÓŻ MI! MAAAAMO! - zapłakał, starając się panować nad głosem.
- Co się dzieje? - Syriusz podźwignął się gwałtownie.
- Czy ktoś może to przyciszyć? - warknął Darryl, nie ściągając maski z oczu.
- Spokojnie, Remus, to tylko sen!
Gdyby tylko to było takie proste. Gdyby to była prawda.
- NIE CHCĘ UMIERAĆ! NIE CHCĘ...
- Peter, biegnij po McGonagall! - głos Jamesa zaczął nieco drżeć.
Peter kiwnął głową i wybiegł z dormitorium. Wrócił po paru sekundach z blado wyglądającą nauczycielką, i wskazał na Remusa, który drżał mocniej niż wcześniej.
Ból! Boli! Boże, niech ktoś wstrzyma ten ból! Dajcie mu umrzeć!
- AAAAAACH!
- Wyjdźcie wszyscy! - profesor McGonagall rozkazała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Czwórka chłopców wybiegła z pokoju na korytarz. - Potter, leć do Dumbledore'a i powiedz mu, że spotkamy się w skrzydle szpitalnym.
Drzwi zamknęły się za nauczycielką. Została sama z Remusem, który ciągle drżał. Musi spróbować jakoś to powstrzymać, spowolnić. Musi.
Krew. Czuł ją.
To była jego krew!
- Lupin, jesteś tu jeszcze? - zapytała przerażona McGonagall.
- NIE DOTYKAJ MNIE! - krzyknął Remus. - NIE! ZNALAZŁEM LEKARSTWO! JEŚLI TYLKO...
- Lupin, słuchaj mojego głosu. Słuchaj mnie, dobrze? Możesz to zrobić? Rozumiesz mnie?
Remus wydobył z siebie dźwięk, coś jak krzyk zmieszany z wilczym wyciem. Futro zaczynało wyrastać. Pojawiały się kły.
- Lupin - powtórzyła McGonagall.
Wilk zatrzymał się. Remus spojrzał na profesor McGonagall. To była jego nauczycielka. On był uczniem tu, w Hogwarcie. Nie pozwolił wejść Snorksowi... Ale... Kim był Snorks?
- Pomóż mi! - jęknął i upadł na podłogę. Krew.
- Musimy zabrać cię do skrzydła szpitalnego - głos McGonagall. Tak, to była ona. Był tego pewny. Ale co...
Rzucił się na nią. Wyciągnął kły, żeby wbić je w jej skórę. Jednak ona wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią między oczy wilka.
- Drętwota! - krzyknęła przerażona.
Wilka sparaliżowało. On i Remus upadli na podłogę.


Syriusz, James, Peter i Darryl obudzili się na kanapie w pokoju wspólnym. Spali, gdy McGonagall, Snorks i pani Pomfrey wynosili Remusa z dormitorium i przechodzili przez portret Grubej Damy. Syriusz nie pamiętał dokładnie swojego snu, jednak miał przed oczami ilustrację ze strony 394 gdy obudził się następnego ranka.
- Gdzie idziesz? - ziewnął James. - Jest sobota.
- Do skrzydła szpitalnego - powiedział Syriusz, zakładając buty. - Zobaczyć Remusa.
Ale życzenie Syriusza było niemożliwe do spełnienia.
- Przykro mi, ale on dziś nie ma żadnych wizyt.
James wyglądał na zdziwionego. - Dlaczego? Co się stało? Wszystko z nim w porządku?
Pani Promfey, blokując swoim ciałem wejście do szpitala, pokręciła głową. - Powiedziałam ci, żadnych odwiedzających. Teraz idźcie. Jest sobota. Pobawcie się. Ulepcie bałwana, wpadnijcie w jakieś kłopoty. Idźcie! Będzie jak zdrów w poniedziałek. No, dalej!
Mówiąc to, kiwnęła znacząco ręką w stronę chłopaków, którzy zrezygnowani ruszyli z powrotem korytarzem.


Remus leżał w białym łóżku. Obudził się tylko z dziwnego snu. Snu, w którym przemienił się na oczach wszystkich w wilkołaka, przyszła profesor McGonagall...
Zamrugał. Profesor McGonagall siedziała na krześle na przeciwko niego. Pod jej oczami malowały się dziwne ciemne cienie. Nie widział jej nigdy w takim stanie, w ciągu całych siedmiu miesięcy nauki w Hogwarcie. Obok jego łóżka stał dyrektor.
- Proszę pana, co się stało? - zapytał głupio Remus.
Profesor McGonagall wydała z siebie cichy jęk i zaczęła szlochać w rękaw jej szmaragdowozielonej szaty.
- Panie Lupin - powiedział Dumbledore, siadając na wyczarowanym przez siebie krześle naprzeciw łóżka. - Przypominasz sobie cokolwiek z poprzedniej nocy?
Remus zamrugał ponownie, i wszystko zrobiło się jasne. To nie był sen. To była prawda. Spojrzał na McGonagall, która nie podniosła głowy. Ciągle łkała.
- Słabo - powiedział zawstydzony. Zaatakował swoją nauczycielkę.
- Transformowałeś się w swoim dormitorium. Nie wpuściłeś Snorksa. Kiedy w końcu ktoś pozwolił nam wejść, było za późno. Wiesz, jakim zagrożeniem okryłeś nie tylko siebie, ale także innych?
- Przepraszam - powiedział Remus, i podźwignął się na łóżku. - Pójdę spakować moje walizki.
- Nie, zaczekaj chwilę, Lupin - profesor McGonagall w końcu pozbierała się, i otarła oczy kraciastą chusteczką. - Nigdzie się nie wybierasz.
- Co? - zapytał Remus, przenosząc na nią wzrok. - Ale ja...
- Popełniłeś błąd - powiedziała profesor McGonagall, wstając z krzesełka i zbierając w sobie siły - nie przerywaj, Albusie. - Dumbledore również wstał i wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. -Wybaczam ci wszystko, co zrobiłeś. Nic się nie stało. Nic się nie stanie. Tak długo jak pan Lupin będzie kontynuował comiesięczne wyprawy do chaty na wzgórzu, nie będzie żadnych powodów do obaw.
Remus spojrzał z nadzieją na Dumbledore'a. Ten uśmiechnął się. - Zgadzam się z tobą całym sercem, Minerwo - odwrócił się w stronę Remusa. - Remusie, teraz cię ostrzegam. Co miesiąc o czwartej będziesz spotykał się ze Snorksem. Pod żadnym pozorem nie bądź w pobliżu żadnego człowieka podczas transformacji. Jeśli to zrobisz, będę zmuszony cię wyrzucić.
- Rozumiem - odparł Remus, a Dumbledore uśmiechnął się ponownie i odwrócił w stronę wyjścia. - Niech pan zaczeka! - kontynuował Remus, na co Dumbledore znów na niego spojrzał. - Pamiętam coś. Snorks... Spóźnił się dwie godziny. Czekałem na niego. Pojawił się dopiero o szóstej.
Twarz starego czarodzieja nieco zmarkotniała. - Cóż, porozmawiam z nim o tym - powiedział po czym opuścił skrzydło szpitalne.
- Pani profesor, naprawdę przepraszam...
- Nie przepraszaj, Lupin - powiedziała, po czym ruszyła również w stronę wyjścia. - Nie masz kontroli nad wilkiem. Powiedziałam, że ci wybaczam.
Zrobiła parę kroków w stronę drzwi. Remus krzyknął za nią. - Wiem, że pani wybaczyła, ale... Ale na prawdę?
Profesor McGonagall zatrzymała się na chwilę, i nie odwracając głowy, powtórzyła: - Tak, wybaczam ci.
- Wybacza pani wilkowi?
Kolejna przerwa i długie westchnięcie. - Pokaż mi, że może się zmienić, a pewnego dnia wybaczę mu również.
I wyszła, zostawiając Remusa samego z jego myślami.

2 komentarze:

  1. Biedny Remus. Tak bardzo mi go szkoda. Ale muszę przyznać, że ciekawie wymyśliłaś ten rozdział. To był taki element zaskoczenia. Bardzo fajnie. Cały rozdział jest super, ale najbardziej podoba mi się końcówka - rozmowa McGonagall i Remusa ;) Pozdrawiam

    http://harrypotter-prawdziwahistoria.blogspot.com/
    http://deepingreylife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ostatnio nie mam głowy do niczego jednak na całe szczęście kilka kolejnych rozdziałów mam już naszykowanych więc tylko je publikuję. Mam nadzieję, że wraz z kolejnymi częściami całość spodoba się jeszcze bardziej :)

      Usuń