ROZDZIAŁ 5
W tunelu
Pierwszy miesiąc w Hogwarcie minął trójce przyjaciół bardzo szybko. Byli zadowoleni z każdej lekcji, nawet z obrony przed czarną magią. Syriusz przysiągł sobie, że nie przewróci ponownie na stronę 394. Wiedział, że pod koniec semestru znów będzie się musiał zmierzyć z przerażającą ilustrację, ale miał do tego jeszcze sporo czasu.
Okazało się, że James na prawdę potrzebuje pomocy z zielarstwem. Nie chodziło o to, że był niekumaty. Wręcz przeciwnie - on i Syriusz byli jednymi z najzdolniejszych uczniów w ich roczniku, jednak brak dobrych ocen mogli winić tym, że nie potrafili skupić się na lekcji. Każda doniczka prosiła się, żeby ją wysadzić, a szkielety w klasie rwały się do tańca. W końcu profesor Sprout wyznaczyła Jamesowi pomocnika, po tym jak zemdlał przy mandragorze bo "nie usłyszał" instrukcji. R.J. Lupin, świetny zielarz, został mu przydzielony do pomocy w dzisiejszej pracy domowej.
James i Syriusz żartowali z tej sytuacji w drodze do dormitorium. Wszyscy odetchnęli z ulgą widząc, że James Potter nie jest idealny we wszystkim. Zwłaszcza Lily Evans, która zanosiła się perlistym śmiechem po tym, jak James obudził się w szklarni po krzyku mandragory.
- Głupia Sprout - mruknął pod nosem w drodze do Pokoju Wspólnego. - Co ona wie? Co mnie obchodzą te głupie rośliny? Mam zamiar trafić do Armat z Chudley po skończeniu szkoły, tak jak madame Darsing. Dała już mi taką ulotkę, na której...
- Hasło? - przerwała mu Gruba Dama.
- Smocze łajno - powiedział bezceremonialnie James przechodząc przez dziurę w portrecie. - Nie potrzebuję tego na SUMach. Chyba rzucę to po drugim roku. Może wezmę wróżbiarstwo, czy coś.
Remus Lupin siedział już na jednym z foteli przy kominku. Przyciągnął sobie stolik tuż pod nogi i starannie układał na nim swoje papiery.
- Powodzenia - szepnął Syriusz i uciekł w stronę spiralnych schodów. James westchnął głośno, zmierzwił ręką włosy i zajął miejsce obok chłopaka.
- Och. Nie spodziewałem się, że cię zobaczę - powiedział cicho.
- Na prawdę? - zapytał James, pochylając się do przodu. - Myślałeś, że spanikuję, co?
- Nie do końca - Remus wrócił do układania papierów. - Panikarz nie mógłby tak dobrze latać na miotle.
James zachichotał cicho. - A więc jestem James Potter. Nie myśl, że od razu zostaniemy przyjaciółmi.
Remus spojrzał na jego wyciągniętą dłoń, a kącik jego wargi powędrował nieznacznie ku górze. Uścisnął ją i powiedział z entuzjazmem: - Remus Lupin.
- Fajnie - James odchylił się na krześle i założył nogę na nogę. - Tak, to nauczysz mnie czegoś o tych durnowatych roślinach?
- Nie - powiedział odważnie Remus. - Zamierzam pomóc ci z tymi durnowatymi roślinami.
Wręczył mu książkę z dużym chwastem na okładce. - Możesz otworzyć na rozdziale drugim?
- Oczywiście. - James przewrócił kilka stron. - Rośliny to twoi przyjaciele. Ciekawe, jednak nie... Specjalnie.
Remus uniósł brew, a następnie otworzył swój podręcznik na tym samym rozdziale.
- Mowa w nim o roślinach leczniczych. To może ci się przydać. Co byś zrobił, gdybyś zachorował przed samym turniejem Quidditcha i potrzebował na szybko lekarstwa? Chciałbyś wtedy, żeby rośliny były twoimi przyjaciółmi. I będziesz żałował, że mnie teraz nie słuchasz.
James wpatrywał się w małego chłopca siedzącego w fotelu obok niego. Czy on próbował go sobie owinąć wokół palca? Ten mały chłopiec rozmawiał z nim jak dorosły! Dzieciak miał w sobie odwagę. I w sumie, to był w porządku.
Może mógłby ze mną zagrać później w szachy czarodziejów, pomyślał James.
- No i co?
- Co co?
- Nie słyszałeś ani jednego słowa, które powiedziałem, prawda?
- Oczywiście, że nie.
- Więc? - zapytał Remus, szturchając go lekko. James czekał na coś więcej, jednak nic nie nastąpiło po "więc" Remusa.
- Więc... Co?
- Wywar z czyrakobulwy. Do czego służy?
- Używany jest do... - James zaczął gorączkowo wertować strony podręcznika. Zero wzmianek o czyrakobulwach. - Do wielu rzeczy.
- Takich jak?
- Takich jak... Eee... Wywary. Leki na choroby. Magiczne,
- Trochę konkretniej?
- I... Ej, spójrz tam! Carl ma kartę Mirvy! One naprawdę istnieją!
James spojrzał na Remusa z nadzieją, ale ten nie drgnął ani o centymetr. Nie wyglądał nawet na rozbawionego. Przeczesał palcami jasne włosy i westchnął długo.
- To nie zadziała - powiedział powoli ochrypłym głosem. - Nie chcesz się uczyć i ja cię do tego nie zmuszę. Lily miała rację. Jesteś...
- Chwileczkę - James poderwał się lekko z miejsca. - Lily? Lily Evans?
- Tak - odpowiedział. - Co z nią?
- Co ona powiedziała?
Remus pokręcił głową. - Nic. Powiedziała tylko, że niemożliwe jest cię czegoś nauczyć. I się nie myliła. Widzę,że tracę czas, więc...
- Chwileczkę, Remusie - przerwał mu James popychając go z powrotem na fotel. - Nie jestem beznadziejny. Jestem tu, żeby się czegoś nauczyć. Myślę. że zielarstwo jest interesujące, a ty możesz ze mnie zrobić najlepszego ziołownika na świecie.
- Zielarzem - poprawił go Remus.
- Tak, tak - James wzruszył ramionami - O to mi chodziło. A teraz mam do ciebie ogromną prośbę. Nie poddawaj się. Naucz mnie czegoś! Przysięgam, że będę cię słuchał.
Remus westchnął i otworzył książkę na rozdziale drugim. Wrócił do swoich obowiązków. I poczuł niezwykłą sympatię do siedzącego naprzeciw niego chłopca.
Od tego wieczora James i Remus siadali na co najmniej godzinę przy kominku, i czytali podręcznik do zielarstw. Potter udzielał się szczególnie, gdy w pobliżu była Evans. Tak czy inaczej, czy na prawdę jej potrzebował? Była tylko dziewczyną. A ile to dziewczyn było w Hogwarcie?
Remus zaczął przyjaźnić się również z Syriuszem, kiedy okazało się, że ma on nieco problemów z obrony przed czarną magią. Okazało się, że gdy tylko przestanie się zastanawiać nad tym, jak zaczarować Ślizgonów i zacznie pisać notatki na lekcji, to może być naprawdę zdolny.
Od tego czasu trójkę chłopców można było spotkać przy kominku codziennie od 18 do 18:30 przy notatkach profesor Sprout, a od 18:30 do 19 z zadaniami domowymi profesora Kleina. Peter co jakiś czas przychodził im potowarzyszyć. Siedział skulony w fotelu zajadając się fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta. Czasami zapytał o coś, czego nie rozumiał, a Remus z chęcią mu to wyjaśniał.
Dla reszty Gryfonów to był cud - James Potter i Syriusz Black siedzący przy kominku nad pracami domowymi. Uznawali Remusa za cudotwórcę. Ten był z kolei radosny jak nigdy dotąd. Znalazł przyjaciół. Ojciec zabraniał mu bawić się z mugolskimi dziećmi. Nie chciał ryzykować. Jednak teraz całe jego życie się zmieniło. Nikt z nich nie widział kto, co kryje się w środku. I tak miało pozostać.
Zbliżała się noc 27 września. Remus spojrzał na kalendarz wiszący nad jego łóżkiem i westchnął cicho. To już jutro. Będzie musiał się jakoś usprawiedliwić z nieobecności.
- Och, chłopaki - powiedział powoli. James i Syriusz byli zajęci rysowaniem bogina w postaci mumii oblepionej różowymi kokardkami.
- Chłopaki - powiedział nieco głośniej. James podniósł wzrok.
- Tak?
- Cóż, chciałem tylko powiedzieć, że nie będę was mógł jutro uczyć.
- Dlaczego? - zapytał Potter. - Profesor Klein powiedział, że za dwa dni zrobi nam test o druzgotkach, nie możesz nam tego zrobić!
- Niestety będziecie musieli się sami nauczyć - mruknął cicho. - Dostałem dziś rano sowę od mamy. Jest bardzo chora, chciałbym się z nią zobaczyć.
James chciał dalej drążyć temat, jednak Syriusz dał mu kuksańca w żebra i powiedział: - Jasne, nie ma sprawy. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Pomogę Jamesowi w nauce.
- Dobrze, dzięki - szepnął Remus, czując, jakby miał się zaraz rozpłakać. Gdyby tylko mógł zostać i pomóc im z druzgotkami. Gdyby tylko mógł opóźnić transformację o kilka godzin. Ale nie, musiał pamiętać o bezpieczeństwie uczniów. Dumbledore mu ufał. Wierzył w jego mądre decyzje. Przecież nie mógł go zawieść.
Profesor Snorks zapukał do drzwi następnego wieczora. Gruba Dama krzyknęła "O mój boże!", a Remus szybko podbiegł do portretu i otworzył go od tyłu. Poczuł, jak coś ściska go w gardle. Musieli już iść, księżyc niedługo zacznie prześwitywać przez chmury.
- Och, jesteś Remusie - powiedział nauczyciel. - W samą porę. Chmury niedługo się rozejdą. Pospiesz się, nie mamy dużo czasu.
Coś zahałasowało przy plecach nauczyciela. Mimo iż Snorks starał się go ukryć, to Remus dostrzegł, że miał przy sobie jakiś kij i coś metalowego. Poczuł się okropnie. Był potworem.
Chłopak odchrząknął i przeszedł w dół schodami, na których końcu czekała już profesor Sprout.
- Chodź kochanie - powiedziała, delikatnie popychając go w stronę błoni. - Musimy się spieszyć.
Remus jęknął patrząc w niebo. To już niedługo. Mimo iż noc była deszczowa, to w jednym momencie chmury zaczęły powoli rozchodzić się na boki. Znikały. Och, gdyby tylko można było opóźnić to o parę minut. Żeby dojść spokojnie do Wierzby, i przeżyć przemianę...
Szkoda, że tam na górze nikt nie dosłyszał prośby małego, biednego chłopca, w którym potwór szykował się do pokazania swojego oblicza.
Kiedy tylko trójka stanęła pod wierzbą, chmury rozeszły się całkowicie i jasne promienie księżyca oświetliły ziemię.
- Nie - jęknął Remus, opadając w ramiona Snorksa. Nauczyciel chwycił go i obrócił przez ramię. Chłopak próbował się wyrwać z uścisku.
- Puść mnie! Puść mnie!
- Szybko, profesorze! - krzyknęła Sprout, która dotknęła czymś narośli na drzewie, które gwałtownie znieruchomiało. Pod wierzbą Remus dostrzegł ciemną dziurę. Czy to właśnie tam idą?
- Puść mnie!
Snorks zacisnął palce na ciele chłopca i wskoczył z nim do tunelu. Remus wił się z bólu. Nie mógł już tego znieść. Och, niech ktoś da mu po prostu umrzeć! Niech to się skończy!
- Proszę, pomóż mi - pisnął, kiedy Snorks zaczął znów wychodzić w stronę światła. Czy oni próbowali go zabić?! Remus zamknął oczy, jednak poczuł na sobie światło księżyca. Ból wzrósł dwukrotnie.
- OCH, PROSZĘ, NIEEEEEE!
Nauczyciel położył go na czymś miękkim. Kanapa? Czy jest w Pokoju Wspólnym? Czy widzą go James i Syriusz? Czy ma ich już zacząć nauczać? Co było pierwsze, zielarstwo, czy...
- AAAAAA! - ból wzrósł trzykrotnie w jego ciele. - AAAAA!
Krzyk zmienił się w wycie. Snorks stał i patrzał na niego. Był sparaliżowany ze strachu. Remus czuł, jak gotuje się w nim złość. Jak on śmie tak na niego patrzeć! Jak śmie się bać! Snorks szybko wyskoczył przez otwór i zamknął drzwi.
- NIEEEEE! - krzyknął Remus, starając się zachować normalny głos. - NIE ZOSTAWIAJ MNIE! PROSZĘ!
A później głos znów zamienił się w wycie, a on był zapomniany. Zapomniany przez Dumbledore'a, Snorksa, Sprout. A przede wszystkim, zapomniany przez Remusa.
Remusa już tu nie było. On był potężniejszy. Szybki, silny, śmiały i odważny. On był wszechmocny.
Krew, świeża krew. Jego własna. On zobaczył nogę. On dostrzegł żyły, w których płynęła ciepła krew. Krew... Była...
Wilk zawył ponownie i upadł na podłogę. Z jego kończyny trysnęła krew. Och, czemu własnie starał się zjeść sam siebie...
Warknął, czując kolejny zapach. Krew! Znowu krew! Był taki głodny... Jedzenie!
Zawył znów głośno, i uderzył o ziemię. Tym razem kły przebiły jego pierś. Leżał przez chwilę, oszołomiony, dopóki jego oczom nie ukazała się czerwona plama krwi, która zbierała się tuż pod nim. Skoczył w jej stronę. Była taka ciepła. Taka orzeźwiająca. Potrzebuje więcej.
Musi wypić więcej! Potrzebuje więcej, więcej, więcej krwi!
Wkrótce cała plama na podłodze zniknęła. On czuł niedosyt. Więcej ciała. Więcej jedzenia...
Zawył, wyciągając na wierzch czerwone od krwi zęby. Kolejny ból w nodze.
Światło księżyca było niemiłosierne. Świeciło prosto w grzbiet stwora. Jego włosy stanęły dęba. Zaczął się trząść. Był potężny! Był silny! Był wilkiem!
Rano obudziły go odgłosy kroków. Był zbyt słaby, aby podnieść głowę i spojrzeć na gościa. Wokół ust miał zaschniętą krew i był poowijany szatami. Był tak wyczerpany. Nie mógł zasnąć.
Twarz profesora Snorksa wynurzyła się z tunelu i wyjrzała z przerażeniem na bezbronne dziecko. Remus leżał na podłodze z bezwładnie rozłożonymi rękoma, na których widniały ślady pazurów i kłów. Pod oczami miał ciemne cienie. Oddychał płytko.
- Mój boże - wyszeptał Snorks, i podbiegł do Remusa. Wziął go na ręce, na co chłopak zareagował jedynie krótkim jękiem.
- Mamo - wychrypiał.
- Ciii, Remusie - uciszył go profesor wychodząc z tunelu.
Remus był poza swoją świadomością. Poczuł promienie słońca na twarzy. Przypomniał sobie słowa dyrektora - Snorks powinien odprowadzić go na pierwszą lekcję.
To było śmieszne.
- Och, mój drogi - wyszeptała Sprout, łapiąc bezwładną rękę Remusa. Gdy chłopak rozchylił powieki, dostrzegł zmartwioną twarz pani Pomfrey, która czyściła jego rany i siniaki. Mycie krwi z twarzy. Zmiana szat. Ustawianie go w łóżku z dala od innych pacjentów.
Remus leżał dalej. Był słaby, martwy dla świata. Umierał. Krwawy księżyc. Dlaczego on?
Nagle usłyszał czyjeś głosy.
- Nie można go wysłać dzisiaj na lekcje, Minervo - powiedział Dumbledore.
- Jest gorzej, niż myśleliśmy - dodała McGonagall.
- Dobrze, dam mu trochę czekolady i soku dyniowego - szepnęła pani Pomfrey. - Powinien przez to poczuć się lepiej.
- Widziałeś kiedyś coś podobnego, Albusie?
- Nie, nigdy.
Niech mówią, pomyślał Remus. Przecież przyzwyczaiłem się do tego, że nazywają mnie potworem.
Zakrztusił się ponownie. On zawył gdzieś w środku.
- Och, ciii - Pomfrey pogłaskała go po czole. - Wszystko będzie dobrze. Mogło być gorzej. Mógł zginąć.
- Byłabym prze szczęśliwa, gdyby ktoś mógł mu towarzyszyć w chacie następnego miesiąca - powiedziała zmartwiona McGonagall.
- On musi zwalczyć własne potwory - powiedział Dumbledore, zmierzając w stronę wyjścia.
Musi zwalczyć własne potwory. Te słowa chodziły mu po głowie przez cały czas, aż w końcu zasnął i odpłynął w krainę snów.
Remus nie pokazał się na pierwszych lekcjach. Ani na obiedzie. Po obiedzie również go nie było. Pojawił się dopiero około ósmej w Pokoju Wspólnym. Syriusz i James podbiegli do niego, gdy tylko pojawił się za portretem.
- Gdzie byłeś? - zapytał Syriusz.
- Moja mama jest poważnie chora - mruknął Remus, patrząc mu w oczy. Wyglądał okropnie.
- Aż tak źle?
Remus pokiwał głową i wszedł po spiralnych schodach.
- Czyli warto było nie pouczyć mnie do testu? - zawołał za nim James. Syriusz posłał mu kuksańca w bok.
- Co?
Peter siedział w jednym z foteli, karmiąc swojego szczura Glizdogona fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Widziałem go w Skrzydle Szpitalnym rano - szepnął ktoś w Pokoju. To był Jenny Fisher, trzecioklasista. - Wyglądał okropnie. Był cały podrapany, we krwi.
- Kto? - zapytał jego przyjaciel.
- Ten dziwny, mały chłopak z jasnymi włosami? Który właśnie przyszedł?
- Tak, ten - powiedział Jenny. - Wyglądał okropnie - powtórzyła z naciskiem.
Syriusz usłyszał tę rozmowę. Co się stało? Dlaczego im o tym nie powiedział?
- Jest coś, co różni tego dzieciaka od nas - jęknął Syriusz, siadając obok Petera przy kominku. - Nie wiem co, ale coś z nim nie tak.
- Tak - zgodził się James, i usiadł obok przyjaciela.
Okazało się, że James na prawdę potrzebuje pomocy z zielarstwem. Nie chodziło o to, że był niekumaty. Wręcz przeciwnie - on i Syriusz byli jednymi z najzdolniejszych uczniów w ich roczniku, jednak brak dobrych ocen mogli winić tym, że nie potrafili skupić się na lekcji. Każda doniczka prosiła się, żeby ją wysadzić, a szkielety w klasie rwały się do tańca. W końcu profesor Sprout wyznaczyła Jamesowi pomocnika, po tym jak zemdlał przy mandragorze bo "nie usłyszał" instrukcji. R.J. Lupin, świetny zielarz, został mu przydzielony do pomocy w dzisiejszej pracy domowej.
James i Syriusz żartowali z tej sytuacji w drodze do dormitorium. Wszyscy odetchnęli z ulgą widząc, że James Potter nie jest idealny we wszystkim. Zwłaszcza Lily Evans, która zanosiła się perlistym śmiechem po tym, jak James obudził się w szklarni po krzyku mandragory.
- Głupia Sprout - mruknął pod nosem w drodze do Pokoju Wspólnego. - Co ona wie? Co mnie obchodzą te głupie rośliny? Mam zamiar trafić do Armat z Chudley po skończeniu szkoły, tak jak madame Darsing. Dała już mi taką ulotkę, na której...
- Hasło? - przerwała mu Gruba Dama.
- Smocze łajno - powiedział bezceremonialnie James przechodząc przez dziurę w portrecie. - Nie potrzebuję tego na SUMach. Chyba rzucę to po drugim roku. Może wezmę wróżbiarstwo, czy coś.
Remus Lupin siedział już na jednym z foteli przy kominku. Przyciągnął sobie stolik tuż pod nogi i starannie układał na nim swoje papiery.
- Powodzenia - szepnął Syriusz i uciekł w stronę spiralnych schodów. James westchnął głośno, zmierzwił ręką włosy i zajął miejsce obok chłopaka.
- Och. Nie spodziewałem się, że cię zobaczę - powiedział cicho.
- Na prawdę? - zapytał James, pochylając się do przodu. - Myślałeś, że spanikuję, co?
- Nie do końca - Remus wrócił do układania papierów. - Panikarz nie mógłby tak dobrze latać na miotle.
James zachichotał cicho. - A więc jestem James Potter. Nie myśl, że od razu zostaniemy przyjaciółmi.
Remus spojrzał na jego wyciągniętą dłoń, a kącik jego wargi powędrował nieznacznie ku górze. Uścisnął ją i powiedział z entuzjazmem: - Remus Lupin.
- Fajnie - James odchylił się na krześle i założył nogę na nogę. - Tak, to nauczysz mnie czegoś o tych durnowatych roślinach?
- Nie - powiedział odważnie Remus. - Zamierzam pomóc ci z tymi durnowatymi roślinami.
Wręczył mu książkę z dużym chwastem na okładce. - Możesz otworzyć na rozdziale drugim?
- Oczywiście. - James przewrócił kilka stron. - Rośliny to twoi przyjaciele. Ciekawe, jednak nie... Specjalnie.
Remus uniósł brew, a następnie otworzył swój podręcznik na tym samym rozdziale.
- Mowa w nim o roślinach leczniczych. To może ci się przydać. Co byś zrobił, gdybyś zachorował przed samym turniejem Quidditcha i potrzebował na szybko lekarstwa? Chciałbyś wtedy, żeby rośliny były twoimi przyjaciółmi. I będziesz żałował, że mnie teraz nie słuchasz.
James wpatrywał się w małego chłopca siedzącego w fotelu obok niego. Czy on próbował go sobie owinąć wokół palca? Ten mały chłopiec rozmawiał z nim jak dorosły! Dzieciak miał w sobie odwagę. I w sumie, to był w porządku.
Może mógłby ze mną zagrać później w szachy czarodziejów, pomyślał James.
- No i co?
- Co co?
- Nie słyszałeś ani jednego słowa, które powiedziałem, prawda?
- Oczywiście, że nie.
- Więc? - zapytał Remus, szturchając go lekko. James czekał na coś więcej, jednak nic nie nastąpiło po "więc" Remusa.
- Więc... Co?
- Wywar z czyrakobulwy. Do czego służy?
- Używany jest do... - James zaczął gorączkowo wertować strony podręcznika. Zero wzmianek o czyrakobulwach. - Do wielu rzeczy.
- Takich jak?
- Takich jak... Eee... Wywary. Leki na choroby. Magiczne,
- Trochę konkretniej?
- I... Ej, spójrz tam! Carl ma kartę Mirvy! One naprawdę istnieją!
James spojrzał na Remusa z nadzieją, ale ten nie drgnął ani o centymetr. Nie wyglądał nawet na rozbawionego. Przeczesał palcami jasne włosy i westchnął długo.
- To nie zadziała - powiedział powoli ochrypłym głosem. - Nie chcesz się uczyć i ja cię do tego nie zmuszę. Lily miała rację. Jesteś...
- Chwileczkę - James poderwał się lekko z miejsca. - Lily? Lily Evans?
- Tak - odpowiedział. - Co z nią?
- Co ona powiedziała?
Remus pokręcił głową. - Nic. Powiedziała tylko, że niemożliwe jest cię czegoś nauczyć. I się nie myliła. Widzę,że tracę czas, więc...
- Chwileczkę, Remusie - przerwał mu James popychając go z powrotem na fotel. - Nie jestem beznadziejny. Jestem tu, żeby się czegoś nauczyć. Myślę. że zielarstwo jest interesujące, a ty możesz ze mnie zrobić najlepszego ziołownika na świecie.
- Zielarzem - poprawił go Remus.
- Tak, tak - James wzruszył ramionami - O to mi chodziło. A teraz mam do ciebie ogromną prośbę. Nie poddawaj się. Naucz mnie czegoś! Przysięgam, że będę cię słuchał.
Remus westchnął i otworzył książkę na rozdziale drugim. Wrócił do swoich obowiązków. I poczuł niezwykłą sympatię do siedzącego naprzeciw niego chłopca.
Od tego wieczora James i Remus siadali na co najmniej godzinę przy kominku, i czytali podręcznik do zielarstw. Potter udzielał się szczególnie, gdy w pobliżu była Evans. Tak czy inaczej, czy na prawdę jej potrzebował? Była tylko dziewczyną. A ile to dziewczyn było w Hogwarcie?
Remus zaczął przyjaźnić się również z Syriuszem, kiedy okazało się, że ma on nieco problemów z obrony przed czarną magią. Okazało się, że gdy tylko przestanie się zastanawiać nad tym, jak zaczarować Ślizgonów i zacznie pisać notatki na lekcji, to może być naprawdę zdolny.
Od tego czasu trójkę chłopców można było spotkać przy kominku codziennie od 18 do 18:30 przy notatkach profesor Sprout, a od 18:30 do 19 z zadaniami domowymi profesora Kleina. Peter co jakiś czas przychodził im potowarzyszyć. Siedział skulony w fotelu zajadając się fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta. Czasami zapytał o coś, czego nie rozumiał, a Remus z chęcią mu to wyjaśniał.
Dla reszty Gryfonów to był cud - James Potter i Syriusz Black siedzący przy kominku nad pracami domowymi. Uznawali Remusa za cudotwórcę. Ten był z kolei radosny jak nigdy dotąd. Znalazł przyjaciół. Ojciec zabraniał mu bawić się z mugolskimi dziećmi. Nie chciał ryzykować. Jednak teraz całe jego życie się zmieniło. Nikt z nich nie widział kto, co kryje się w środku. I tak miało pozostać.
Zbliżała się noc 27 września. Remus spojrzał na kalendarz wiszący nad jego łóżkiem i westchnął cicho. To już jutro. Będzie musiał się jakoś usprawiedliwić z nieobecności.
- Och, chłopaki - powiedział powoli. James i Syriusz byli zajęci rysowaniem bogina w postaci mumii oblepionej różowymi kokardkami.
- Chłopaki - powiedział nieco głośniej. James podniósł wzrok.
- Tak?
- Cóż, chciałem tylko powiedzieć, że nie będę was mógł jutro uczyć.
- Dlaczego? - zapytał Potter. - Profesor Klein powiedział, że za dwa dni zrobi nam test o druzgotkach, nie możesz nam tego zrobić!
- Niestety będziecie musieli się sami nauczyć - mruknął cicho. - Dostałem dziś rano sowę od mamy. Jest bardzo chora, chciałbym się z nią zobaczyć.
James chciał dalej drążyć temat, jednak Syriusz dał mu kuksańca w żebra i powiedział: - Jasne, nie ma sprawy. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Pomogę Jamesowi w nauce.
- Dobrze, dzięki - szepnął Remus, czując, jakby miał się zaraz rozpłakać. Gdyby tylko mógł zostać i pomóc im z druzgotkami. Gdyby tylko mógł opóźnić transformację o kilka godzin. Ale nie, musiał pamiętać o bezpieczeństwie uczniów. Dumbledore mu ufał. Wierzył w jego mądre decyzje. Przecież nie mógł go zawieść.
Profesor Snorks zapukał do drzwi następnego wieczora. Gruba Dama krzyknęła "O mój boże!", a Remus szybko podbiegł do portretu i otworzył go od tyłu. Poczuł, jak coś ściska go w gardle. Musieli już iść, księżyc niedługo zacznie prześwitywać przez chmury.
- Och, jesteś Remusie - powiedział nauczyciel. - W samą porę. Chmury niedługo się rozejdą. Pospiesz się, nie mamy dużo czasu.
Coś zahałasowało przy plecach nauczyciela. Mimo iż Snorks starał się go ukryć, to Remus dostrzegł, że miał przy sobie jakiś kij i coś metalowego. Poczuł się okropnie. Był potworem.
Chłopak odchrząknął i przeszedł w dół schodami, na których końcu czekała już profesor Sprout.
- Chodź kochanie - powiedziała, delikatnie popychając go w stronę błoni. - Musimy się spieszyć.
Remus jęknął patrząc w niebo. To już niedługo. Mimo iż noc była deszczowa, to w jednym momencie chmury zaczęły powoli rozchodzić się na boki. Znikały. Och, gdyby tylko można było opóźnić to o parę minut. Żeby dojść spokojnie do Wierzby, i przeżyć przemianę...
Szkoda, że tam na górze nikt nie dosłyszał prośby małego, biednego chłopca, w którym potwór szykował się do pokazania swojego oblicza.
Kiedy tylko trójka stanęła pod wierzbą, chmury rozeszły się całkowicie i jasne promienie księżyca oświetliły ziemię.
- Nie - jęknął Remus, opadając w ramiona Snorksa. Nauczyciel chwycił go i obrócił przez ramię. Chłopak próbował się wyrwać z uścisku.
- Puść mnie! Puść mnie!
- Szybko, profesorze! - krzyknęła Sprout, która dotknęła czymś narośli na drzewie, które gwałtownie znieruchomiało. Pod wierzbą Remus dostrzegł ciemną dziurę. Czy to właśnie tam idą?
- Puść mnie!
Snorks zacisnął palce na ciele chłopca i wskoczył z nim do tunelu. Remus wił się z bólu. Nie mógł już tego znieść. Och, niech ktoś da mu po prostu umrzeć! Niech to się skończy!
- Proszę, pomóż mi - pisnął, kiedy Snorks zaczął znów wychodzić w stronę światła. Czy oni próbowali go zabić?! Remus zamknął oczy, jednak poczuł na sobie światło księżyca. Ból wzrósł dwukrotnie.
- OCH, PROSZĘ, NIEEEEEE!
Nauczyciel położył go na czymś miękkim. Kanapa? Czy jest w Pokoju Wspólnym? Czy widzą go James i Syriusz? Czy ma ich już zacząć nauczać? Co było pierwsze, zielarstwo, czy...
- AAAAAA! - ból wzrósł trzykrotnie w jego ciele. - AAAAA!
Krzyk zmienił się w wycie. Snorks stał i patrzał na niego. Był sparaliżowany ze strachu. Remus czuł, jak gotuje się w nim złość. Jak on śmie tak na niego patrzeć! Jak śmie się bać! Snorks szybko wyskoczył przez otwór i zamknął drzwi.
- NIEEEEE! - krzyknął Remus, starając się zachować normalny głos. - NIE ZOSTAWIAJ MNIE! PROSZĘ!
A później głos znów zamienił się w wycie, a on był zapomniany. Zapomniany przez Dumbledore'a, Snorksa, Sprout. A przede wszystkim, zapomniany przez Remusa.
Remusa już tu nie było. On był potężniejszy. Szybki, silny, śmiały i odważny. On był wszechmocny.
Krew, świeża krew. Jego własna. On zobaczył nogę. On dostrzegł żyły, w których płynęła ciepła krew. Krew... Była...
Wilk zawył ponownie i upadł na podłogę. Z jego kończyny trysnęła krew. Och, czemu własnie starał się zjeść sam siebie...
Warknął, czując kolejny zapach. Krew! Znowu krew! Był taki głodny... Jedzenie!
Zawył znów głośno, i uderzył o ziemię. Tym razem kły przebiły jego pierś. Leżał przez chwilę, oszołomiony, dopóki jego oczom nie ukazała się czerwona plama krwi, która zbierała się tuż pod nim. Skoczył w jej stronę. Była taka ciepła. Taka orzeźwiająca. Potrzebuje więcej.
Musi wypić więcej! Potrzebuje więcej, więcej, więcej krwi!
Wkrótce cała plama na podłodze zniknęła. On czuł niedosyt. Więcej ciała. Więcej jedzenia...
Zawył, wyciągając na wierzch czerwone od krwi zęby. Kolejny ból w nodze.
Światło księżyca było niemiłosierne. Świeciło prosto w grzbiet stwora. Jego włosy stanęły dęba. Zaczął się trząść. Był potężny! Był silny! Był wilkiem!
Rano obudziły go odgłosy kroków. Był zbyt słaby, aby podnieść głowę i spojrzeć na gościa. Wokół ust miał zaschniętą krew i był poowijany szatami. Był tak wyczerpany. Nie mógł zasnąć.
Twarz profesora Snorksa wynurzyła się z tunelu i wyjrzała z przerażeniem na bezbronne dziecko. Remus leżał na podłodze z bezwładnie rozłożonymi rękoma, na których widniały ślady pazurów i kłów. Pod oczami miał ciemne cienie. Oddychał płytko.
- Mój boże - wyszeptał Snorks, i podbiegł do Remusa. Wziął go na ręce, na co chłopak zareagował jedynie krótkim jękiem.
- Mamo - wychrypiał.
- Ciii, Remusie - uciszył go profesor wychodząc z tunelu.
Remus był poza swoją świadomością. Poczuł promienie słońca na twarzy. Przypomniał sobie słowa dyrektora - Snorks powinien odprowadzić go na pierwszą lekcję.
To było śmieszne.
- Och, mój drogi - wyszeptała Sprout, łapiąc bezwładną rękę Remusa. Gdy chłopak rozchylił powieki, dostrzegł zmartwioną twarz pani Pomfrey, która czyściła jego rany i siniaki. Mycie krwi z twarzy. Zmiana szat. Ustawianie go w łóżku z dala od innych pacjentów.
Remus leżał dalej. Był słaby, martwy dla świata. Umierał. Krwawy księżyc. Dlaczego on?
Nagle usłyszał czyjeś głosy.
- Nie można go wysłać dzisiaj na lekcje, Minervo - powiedział Dumbledore.
- Jest gorzej, niż myśleliśmy - dodała McGonagall.
- Dobrze, dam mu trochę czekolady i soku dyniowego - szepnęła pani Pomfrey. - Powinien przez to poczuć się lepiej.
- Widziałeś kiedyś coś podobnego, Albusie?
- Nie, nigdy.
Niech mówią, pomyślał Remus. Przecież przyzwyczaiłem się do tego, że nazywają mnie potworem.
Zakrztusił się ponownie. On zawył gdzieś w środku.
- Och, ciii - Pomfrey pogłaskała go po czole. - Wszystko będzie dobrze. Mogło być gorzej. Mógł zginąć.
- Byłabym prze szczęśliwa, gdyby ktoś mógł mu towarzyszyć w chacie następnego miesiąca - powiedziała zmartwiona McGonagall.
- On musi zwalczyć własne potwory - powiedział Dumbledore, zmierzając w stronę wyjścia.
Musi zwalczyć własne potwory. Te słowa chodziły mu po głowie przez cały czas, aż w końcu zasnął i odpłynął w krainę snów.
Remus nie pokazał się na pierwszych lekcjach. Ani na obiedzie. Po obiedzie również go nie było. Pojawił się dopiero około ósmej w Pokoju Wspólnym. Syriusz i James podbiegli do niego, gdy tylko pojawił się za portretem.
- Gdzie byłeś? - zapytał Syriusz.
- Moja mama jest poważnie chora - mruknął Remus, patrząc mu w oczy. Wyglądał okropnie.
- Aż tak źle?
Remus pokiwał głową i wszedł po spiralnych schodach.
- Czyli warto było nie pouczyć mnie do testu? - zawołał za nim James. Syriusz posłał mu kuksańca w bok.
- Co?
Peter siedział w jednym z foteli, karmiąc swojego szczura Glizdogona fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Widziałem go w Skrzydle Szpitalnym rano - szepnął ktoś w Pokoju. To był Jenny Fisher, trzecioklasista. - Wyglądał okropnie. Był cały podrapany, we krwi.
- Kto? - zapytał jego przyjaciel.
- Ten dziwny, mały chłopak z jasnymi włosami? Który właśnie przyszedł?
- Tak, ten - powiedział Jenny. - Wyglądał okropnie - powtórzyła z naciskiem.
Syriusz usłyszał tę rozmowę. Co się stało? Dlaczego im o tym nie powiedział?
- Jest coś, co różni tego dzieciaka od nas - jęknął Syriusz, siadając obok Petera przy kominku. - Nie wiem co, ale coś z nim nie tak.
- Tak - zgodził się James, i usiadł obok przyjaciela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz